Współtworzą i kierują największą placówką chirurgii plastycznej w Polsce zarówno pod kątem przychodów, jak i liczby zatrudnionych chirurgów. Daria i Michał Charytonowicz mimo młodego wieku mogą się pochwalić ogromną wiedzą i doświadczeniem, które zdobyli nie tylko na sali operacyjnej, lecz także podczas szkoleń i konferencji poza granicami kraju. Uważnie obserwują światowe trendy i żeby zapewnić pacjentom holistyczną opiekę przed operacją i po niej, stworzyli w Warszawie WeAesthetic Beauty Space. Nie zatrzymują się i już planują dalszy rozwój swoich placówek.
Jesteście Państwo współwłaścicielami Szpitala Chirurgii Plastycznej Dr Szczyt – Charytonowicz. Skąd pomysł na otwarcie kliniki WeAesthetic Beauty Space?
Michał Charytonowicz: To miejsce jest stuprocentowym uzupełnieniem oferty naszego szpitala, w którym na co dzień operujemy (Dr Szczyt – Charytonowicz przy ul. Waflowej 7a w Warszawie). W Polsce łatwo można zaobserwować problem z tym, że wielu lekarzy medycyny estetycznej „ciągnie” pacjentów w swoim kierunku, nawet kiedy ci wymagają już zabiegów chirurgii plastycznej. Zbędnie wykonuje się wiele procedur – z nićmi liftingującymi, wypełniaczami – zamiast przyznać, że już czas na chirurga plastyka. Ale chirurg może operować każdego, nawet gdy nie ma realnych wskazań i gdy powinny wystarczyć zabiegi medycyny estetycznej. Koncepcja naszej kliniki opiera się na tym, by kierować pacjentów w odpowiednie ręce. Pacjentom, którzy nie wymagają zabiegów chirurgicznych, można oferować procedury medycyny estetycznej. W WeAesthetic mocno podkreślamy też znaczenie zdrowego trybu życia, ponieważ wiemy, że podstawą dobrego wyglądu i samopoczucia jest dieta oraz aktywność fizyczna, później dbałość o skórę i ciało. Dlatego posiadamy prawie wszystkie, najbardziej zaawansowane technologicznie urządzenia high-tech, oferujemy różnorodne zabiegi medycyny estetycznej i kosmetologii, a chirurgia plastyczna plasuje się na samym końcu.
Daria Charytonowicz: Ciężko uzyskać dobre efekty operacji z dziedziny chirurgii plastycznej, jeśli pacjent nie jest traktowany kompleksowo. Przykład: możemy wykonać lifting twarzy, ale jeśli ktoś ma słabą jakość skóry, efekt nie będzie tak spektakularny, jaki mógłby być, gdyby zadbał wcześniej o skórę. Stąd właśnie pomysł na to miejsce – chcemy współpracować z pacjentem holistycznie. Choć operujemy w szpitalu, to pacjent ma tu kompleksową opiekę, co bardzo korzystnie wpływa na efekt pooperacyjny. Jest pod stałą kontrolą rehabilitanta, ma opiekę dermatologa, który włącza odpowiednie leczenie, kosmetologa, wykonującego zabiegi laserowe, pomagające przebudować i wzmocnić skórę. WeAesthetic Beauty Space jest miejscem, które stanowi kompleksowe uzupełnienie operacji. Powstało ono w odpowiedzi na potrzeby naszych pacjentów, bo w dzisiejszych czasach są bardziej świadomi i często już na etapie konsultacji pytają, co robić, by lepiej przygotować się do zabiegu. Zamiast opowiadać o odpowiedniej diecie, mogę przekierować taką osobę do dietetyka, by ten ułożył menu i zalecił stosowanie suplementów, które sprawią, że będą optymalnie przygotowani do operacji. Stworzyliśmy tę klinikę pod koniec stycznia i obecnie zatrudniamy w niej 20 osób, by otoczyć najlepszą opieką pacjentów.
Jednocześnie cały czas operują Państwo w szpitalu. Czy to prawda, że na zabieg liftingu zgłasza się do Was coraz więcej młodych osób?
D.Ch.: Tak, również dlatego, że obecnie liftingi wyglądają zupełnie inaczej. Te wykonywane kiedyś, głównie u starszych pacjentów, dawały mocno przerysowane efekty, więc było widać, że ktoś jest po tego typu operacji. W naszym szpitalu zaczęliśmy wykonywać tzw. głębokie liftingi twarzy, czyli deep plane face lift, bardzo popularny w Stanach Zjednoczonych. Ma on przywrócić objętość twarzy sprzed 10–15 lat, więc na operację coraz częściej decydują się pacjentki młodsze, bo i efekty są bardzo naturalne. Wiadomo, że wielokrotne podawanie dużej ilości wypełniaczy komuś, kto ma zwiotczałe tkanki wiąże się z uzyskaniem karykaturalnego efektu. Cały Zachód i Stany Zjednoczone promują tzw. natural look, wszystko po to, byśmy wyglądali młodziej, ale wciąż tak samo.
Postanowiliście Państwo też kompleksowo objąć opieką pacjentów zza granicy.
M.Ch.: Tak, stworzyliśmy brand Warsaw Aesthetic (www.warsawaesthetic.com – przyp. red.), który jest skierowany dla pacjentów spoza kraju. Jest wysoko pozycjonowany zarówno w angielskiej, jak i niemieckiej wersji wyszukiwarki Google. Nasze usługi z chirurgii plastycznej są na bardzo wysokim poziomie, dokładnie takie jak w najlepszych szpitalach na całym świecie, nie ograniczamy się więc do pacjentów z Polski. Sporo osób przylatuje do nas na operacje ze Stanów Zjednoczonych, są świetnie wyedukowani, bo w Ameryce zarówno medycyna estetyczna, jak i chirurgia plastyczna stały się mocno rozpowszechnione. Wspólnie z żoną, a także całym zespołem chirurgicznym odwiedzamy najbardziej znane kliniki za granicą i wiemy, że w większości radykalnie odbiegają od standardu, który oferujemy w szpitalu w Konstancinie-Jeziornie. Nasze ceny są niższe, a paradoksalnie standard szpitala jest wyższy.
Chirurgia plastyczna wymaga ciągłego zdobywania wiedzy. Od kogo uczyliście się Państwo metody liftingu deep plane?
M.Ch.: Od początku specjalizacji jeździliśmy po całym świecie, żeby nauczyć się jak najwięcej od osób, które specjalizują się w danym temacie. Jeśli chodzi o liftingi, były to Stany Zjednoczone, odwiedzaliśmy największe autorytety, do których należą: Mike Nayak, Ben Talei, Andrew Jacono, Sean Alemi, Miquel Mascaró czy Michele Pascali. To ikony chirurgii plastycznej. Nasz model zarządzania młodym zespołem lekarzy w szpitalu w Konstancinie-Jeziornej obejmuje oczywiście wymianę doświadczeń, przekazujemy chirurgom wiedzę zdobytą za granicami kraju. Jednak zgodnie uważamy, że jeśli ktoś chce specjalizować się w nowej metodzie, musi pojechać do najwybitniejszych, by uczyć się od najlepszego. Zainteresowanie procedurą deep plane face lift jest duże. Jednak ogromna liczba chirurgów plastycznych, głównie starszej daty, nie potrafi wykonywać tej procedury, choć twierdzi, że deep plane face lift to nic nowego. W naszej branży można powiedzieć niemal wszystko, ale to efekty operacji świadczą o umiejętnościach chirurga. Głęboki lifting to synonim naturalnego efektu, braku napięcia tkanek twarzy, dlatego można go wykonywać u młodszych pacjentów. Gdy wraz z upływem czasu blizny przestają być widoczne, właściwie ciężko podejrzewać, że ktoś kilka miesięcy temu przeszedł operację plastyczną. Twarz jest młodsza, wygląda świeżo i promiennie, lecz nadal naturalnie, a szyja, która często zdradza nasz wiek, jest gładka. Co ciekawe chirurdzy operujący metodą deep plane face lift wprowadzili nawet do swoich zdjęć przed- i pooperacyjnych specjalną projekcję z przygiętą głową, pokazuje ona radykalną zmianę, która zachodzi właśnie w tym obszarze, też w tak nielubianej przez starsze osoby projekcji – gdy nadmiar tkanek tworzy na szyi tzw. festony. Tylko metoda głębokiego liftingu pozwala na tak spektakularną zmianę.
Ile kosztuje najdroższy lifting twarzy u osób, które są uważane za guru chirurgii plastycznej? Czy pacjent płaci głównie za nazwisko, czy za wyjątkowe efekty?
M.Ch.: Sądzę, że obecnie to około 200 tysięcy dolarów. To nie tylko kwestia umiejętności, lecz także reklamy. Proszę zwrócić uwagę, że w dobie marketingu i social mediów mamy mnóstwo osobistych marek medycznych, które miały olbrzymie internetowe zasięgi, jeszcze zanim zrobiły specjalizację. Nasz personel czy my podczas konsultacji nigdy nie sugerujemy pacjentom, kto jest najlepszy – pokazujemy efekty, które stanowią o naszej pracy. Jako jedyna z klinik w Polsce publikujemy rezultaty pracy chirurgów w takiej skali. Wszystkie z nich są podpisane, dzięki czemu pacjent może wybrać, kto będzie go operował. Bo to też rzecz gustu, nie każdy nowy nos albo efekt liftingu każdemu się podoba.
D.Ch.: Doskonałym przykładem są piersi – każdy chirurg ma troszkę inny styl operowania i oczekiwania co do uzyskanych rezultatów. Ja np. wolę naturalne efekty, nigdy nie wkładam ogromnych implantów piersi, które dla niektórych pacjentek są atrakcyjne. Pacjent może sobie wybrać chirurga, a także chirurg może sobie wybrać pacjenta. Jeśli ktoś mnie prosi o to, co jest niezgodne z moją estetyką, np. o ogromne piersi, to tego nie robię. Nie chcę być kojarzona z takimi efektami. Uważam też, że ze strony medycznej takie przesadzone operacje nie mają sensu, bo im większy implant, tym większe ryzyko powikłań.
Czy zdarza się Państwu odmówić wykonania liftingu?
M.Ch.: Tak i to najczęściej z powodu wykonanych wcześniej – w nadmiarze – zabiegów medycyny estetycznej. Dużym utrudnieniem są nici, często są implantowane w nadmiarze z racji krótkotrwałego efektu zabiegu u osób, które od początku miały wskazania do liftingu. Jeśli procedura ta była powtarzana wielokrotnie, to nawet gdy się wchłaniają, zostawiają wokół siebie małe blizny. Wyglądają one bardzo podobnie do nerwu, wówczas paradoksalnie, chcąc komuś pomóc operacją, możemy niechcący wyrządzić krzywdę, co jest dla nas niedopuszczalnym ryzykiem.
D.Ch.: W trakcie operacji najważniejsze jest znalezienie odpowiedniej warstwy tkanek. Niektóre zabiegi medycyny estetycznej skutecznie je tuszują. Łatwiej się pomylić i wówczas istnieje większe ryzyko powikłań.
Jednak zabiegi medycyny estetycznej są kluczowe przed wykonaniem liftingu i po nim, by sama operacja dała jak najlepszy efekt.
D.Ch.: Tak, dlatego ogromne znaczenie ma opieka nad pacjentem przed zabiegiem i po nim. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że słaba jakość skóry spowoduje, że lifting wcale nie da świetnych efektów. Dlatego w WeAesthetic wysyłamy pacjenta do kosmetologa i dermatologa, którzy dobierają najlepsze dla pacjenta procedury. Jedną z nich jest radiofrekwencja, która świetnie zagęszcza skórę i warto ją wykonać przed liftingiem. Później skupiamy się też na pracy z blizną i uzupełniamy lifting drobnymi zabiegami medycyny estetycznej, np. toksyną botulinową. Ta kompleksowa opieka, którą otaczamy naszych pacjentów, sprawia, że efekt jest możliwie najlepszy.
M.Ch.: To, co ważne – żaden lifting nie zmienia jakości skóry. Osoba z przebarwieniami, rozszerzonymi naczyniami wcale nie będzie wyglądała najlepiej po operacji. Oczywiście wszystkie objętości wrócą na swoje miejsce, szyja będzie prezentowała się dobrze, ale sama jakość skóry zdradzi faktyczny wiek. Dlatego najpierw trzeba zadbać o skórę – wówczas synergia zabiegów i operacji da najlepszy efekt.
D.Ch.: Właśnie na takich metodach pracy, holistycznym spojrzeniem na pacjenta, jak robimy to my, opierają się wszystkie najlepsze kliniki w Stanach Zjednoczonych. Niektóre procedury są wpisane w zabieg, np. jeszcze na sali operacyjnej, po liftingu, gdy pacjent jest pod wpływem znieczulenia, wykonuje się zabieg radiofrekwencji, by laserem dodatkowo odświeżyć skórę.
Holistyczna opieka nad operowanymi obejmuje również promowanie zdrowego stylu życia?
D.Ch.: Oczywiście, nie tylko przy liftingu. Mamy wielu pacjentów zgłaszających się na liposukcję lub plastykę brzucha, których nie możemy zakwalifikować. Bo zabiegi te nie rozwiążą problemu nadwagi i otyłości. Zawsze na konsultacji usłyszą, że ze względu na ryzyko powikłań związanych ze znieczuleniem przy dużym BMI muszą najpierw normalizować wagę ciała. Nasz dietetyk rozpisuje im menu, otrzymują termin operacji i do tego czasu włączają zmiany w diecie i zalecaną aktywność fizyczną. Pacjenci są wbrew pozorom bardzo zadowoleni i zmotywowani, bo otrzymują deadline, czyli termin operacji.
M.Ch.: Paradoksalnie można pomyśleć, że pacjent będzie niezadowolony z powodu naszego braku chęci wykonania szybkiej operacji, więc trzaśnie drzwiami. Jednak często, zanim wybierze klinikę, w której chce mieć wykonany zabieg, bywa na innych konsultacjach. Jeśli usłyszy tam, że ktoś bez problemu wykona zabieg, a my jednak chcemy, żeby najpierw uzyskał prawidłową wagę, bo będzie to dla niego bezpieczniejsze i pozwoli uzyskać lepszy efekt, sam dojdzie do wniosku, że ktoś go próbował naciągnąć. Bo prawda jest taka, że chirurgia plastyczna nie zastąpi wszystkiego. Operacja musi być wykonana w odpowiednim czasie, a pacjent powinien być jak najlepiej przygotowany. Wprowadziliśmy niedawno do oferty kliniki prehabilitację, która jest przygotowaniem żywieniowym, bo przecież można schudnąć w różny sposób. Jeśli ktoś będzie brał na przykład ozempic cztery razy dziennie, schudnie w miesiąc. Tylko po operacji pojawią się ogromne problemy z gojeniem, bo ta osoba będzie metabolicznie rozsypana. Nasz dietetyk pomaga zrzucić nadmierne kilogramy również w taki sposób, by rany pooperacyjne goiły się jak najszybciej.
Jesteście Państwo lekarzami, którzy każdego tygodnia operują, oraz prowadzicie jednocześnie własną klinikę i szpital. Czy połączenie tych obowiązków i zarządzanie kilkudziesięcioma pracownikami jest bardzo trudne?
M.Ch.: Od początku, tworząc szpital, a potem WeAesthetic, zakładaliśmy, że nie będziemy wszystkiego robić sami i uważać się za najlepszych ekspertów w każdej dziedzinie. Jeżeli mamy przedsiębiorstwo i prowadzimy wielomilionowy biznes, to nie uciekniemy od tego, że jest to jednak biznes. Dlatego stworzyliśmy strukturę, która pozwala nam nie zajmować się wszystkim. Każda klinika ma swojego managera, klinika w Konstancinie-Jeziornie ma dyrektora medycznego, szefową pielęgniarek, szefa anestezjologów, szefa marketingu – te osoby mają delegowane kompetencje, a ja zajmuję się głównie strategicznymi decyzjami. Taka struktura pomaga nam zachować life balance i sprawia, że możemy mieć dni, kiedy jesteśmy tylko chirurgami, dni, kiedy zajmujemy się tylko biznesem, i wreszcie takie jak ten dzisiejszy, gdy po naszej rozmowie wsiądziemy w samochód i pojedziemy odpocząć do Gdyni.
D.Ch.: Nasz zawód trochę obliguje do posiadania specyficznych cech charakteru, obydwoje musimy dość mocno rządzić, więc zawsze jest tak, że jedna osoba musi ustąpić. Idziemy na kompromis. Z tego powodu, że ja wolę być chirurgiem, to mąż zajmuje funkcje kierownicze i zarządza kliniką w Konstancinie-Jeziornie. W WeAesthetic działamy odwrotnie, to ja zarządzam kliniką. Uważam to za bardzo zdroworozsądkowy podział, bo nie da się spędzać z sobą 24 godzin na dobę i razem pracować. Myślę, że nasze życie prywatne by na tym nie zyskało (śmiech), więc w praktyce w pracy się prawie w ogóle nie widujemy.
M.Ch.: WeAesthetic należy do mojej żony, stanowi dla niej sposób realizacji w niezależności biznesowej.
Prowadząc klinikę i szpital, na pewno trudno nie rozmawiać o pracy w domu?
D.Ch.: Pewnie! Chcielibyśmy powiedzieć, że nie rozmawiamy o tym (śmiech), ale oczywiście że tak.
M.Ch.: Praca jest naszą pasją, jak można nie rozmawiać o swoich pasjach? Ciężko to rozdzielić, żyjemy tym. Ja, siedząc na jachcie, lubię czytać artykuły o nowych technikach operacyjnych, czemu miałbym tego nie robić? Oczywiście życzylibyśmy sobie, żeby mniej rozmawiać o pracy, ale na szczęście mamy też inne pasje.
Czy tworzenie struktury, zatrudnianie tak licznego personelu nie sprawia kłopotów?
M.Ch.: Oczywiście, że czasem się zawodzimy na ludziach. Jednak nasza idea jest taka, by podchodzić do pracowników uczciwie, jasno stawiać cele, a w momencie kiedy nie są realizowane – potrafić się z tym zmierzyć. My też się z tym mierzymy, choćby jako chirurdzy na co dzień, gdy przychodzi pacjentka na kontrolę po trzech miesiącach. Jeśli byłaby niezadowolona, to przecież nam o tym powie.
D.Ch.: Mamy przede wszystkim jasne zasady współpracy. Nasz team jest w tej chwili fenomenalny, ale też długo nad tym pracowaliśmy. Często personel się zmieniał i tak naprawdę niedawno udało nam się stworzyć świetny zespół. Każdy przychodzi do pracy nie dlatego, że musi. Tu wyczuwa się miłą atmosferę i ludzi, którzy ją lubią.
M.Ch.: Nasi pracownicy są przede wszystkim doceniani. W Konstancinie-Jeziornie zatrudniamy ponad 70 osób i zawsze dajemy im szansę rozwoju. Czasem ktoś, kto pracuje na recepcji, wykazuje cechy, które możemy wykorzystać na innym stanowisku. Nowych pracowników często nie szukamy na zewnątrz, tylko dajemy szansę obecnym na wykazanie swoich umiejętności. I to daje często świetne efekty. Przykładem jest manager kliniki w Konstancinie-Jeziornie, to osoba, która przeszła niemal wszelkie szczeble kariery, zaczynając od recepcji. Dostawała różne zadania, w których mogła się wykazać, m.in. organizację konferencji, ciągle się sprawdzała, dostała więc szansę pracy jako manager. I tak od kilku lat mamy świetnego zarządzającego, którego – nawiasem mówiąc – próbują nam podkupić inne kliniki. Kluczowe jest to, by ludzie przychodzący codziennie do pracy czuli się docenieni i wiedzieli, że zarabiają też odpowiednie pieniądze.
Szpital w Konstancinie-Jeziornie prowadzi Pan razem z dr. Markiem Szczytem.
M.Ch.: Tak, w tym roku obchodzimy piątą rocznicę otwarcia tej placówki. Nasza historia współpracy jest taka, że zacząłem pracować jako chirurg u dr. Marka w klinice w Wilanowie. Miałem coraz więcej pacjentów, brakowało nam przestrzeni, by przyjmować nowych. Zrodził się pomysł otwarcia kolejnego miejsca, otrzymałem propozycję współpracy. Trochę nam z Darią zmieniło to tzw. life balance, bo docenialiśmy bardzo wspólny, wolny czas, a mieliśmy go znacznie więcej.
D.Ch.: Ja pracowałam wówczas u dr. Marcina Ambroziaka, bo nigdy nie chcieliśmy z mężem pracować razem (śmiech). Ale jak już otworzyliśmy nowe miejsce, to niespecjalnie mieliśmy już inne wyjście.
M.Ch.: Od początku istnienia szpitala w Konstancinie-
-Jeziornie to my nim zarządzamy, dr Szczyt pełni głównie funkcję inwestora. Zajmuje się swoją kliniką w Wilanowie, całkiem inaczej budując jej wizerunek, skoncentrowany wokół rodzinnej atmosfery.
Czym się wyróżnia Szpital Chirurgii Plastycznej Dr Szczyt – Charytonowicz?
D.Ch.: Przede wszystkim, w odróżnieniu od wielu innych placówek, jesteśmy zarejestrowani jako szpital, co ma ogromne znaczenie dla naszych pacjentów. Wiąże się to ze spełnieniem bardzo restrykcyjnych wymogów projektowych, formalnoprawnych i organizacyjnych. To miejsce daje nam ogrom możliwości w obszarze medycznym, a do tego pozwala zapewnić maksymalne standardy bezpieczeństwa. W przypadku powikłania po operacji nie musimy wysyłać pacjenta do publicznego szpitala, bo sami jesteśmy w stanie mu pomóc. Leczymy kompleksowo, a szpital jest czynny 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Na dyżurze zawsze mamy anestezjologa, gdyż zależy nam na komforcie pacjentów w okresie okołooperacyjnym. Dodatkowo mamy umowę ze szpitalem Medicover na al. Rzeczpospolitej, gdzie zawsze czeka na nas wolne łóżko na OIOM-ie oraz możliwość specjalistycznej hospitalizacji np. na oddziale kardiologii. Mamy też osobną umowę na prywatny transport medyczny. Nie jesteśmy gabinetem ani jednodniową kliniką, lecz prawdziwym szpitalem.
M.Ch.: Wielu chirurgów, otwierając własne kliniki, rejestruje je jako ambulatorium. Jednak to jest naciąganie przepisów i wszystko działa dobrze, dopóki nic złego się nie wydarzy. W Polsce prawo mówi jasno, że jeśli przeprowadza się operację w znieczuleniu ogólnym, musi mieć ona miejsce w bloku operacyjnym. Czyli w szpitalu, który jest wpisany na listę szpitali danego województwa. Większość klinik tych wymagań nie spełnia. Kluczowe jest też to, że mamy całą strukturę anestezjologiczną, nie mamy anestezjologów tylko w wybrane dni i godziny, stanowią oni cały zespół, a za jakość ich pracy odpowiada szef anestezjologii. Mamy zawsze anestezjologa na dyżurze, choć nie jest to tania usługa. Wyszliśmy jednak z założenia, że jeżeli pacjentka potrzebuje opieki po operacji, to na pewno nie opieki chirurga, ponieważ zadbanie o komfort i dolegliwości pacjenta należy po operacji do anestezjologa. Dyżur oznacza, że możemy w ciągu 20 minut w każdym momencie uruchomić salę operacyjną. Dodatkowo obserwujemy coraz większą świadomość pacjentek, które zadają różne pytania, np.: „Co, jeśli dostanę udaru w trakcie operacji?”. Czyli co możemy zapewnić, gdy dojdzie do sytuacji całkiem niezwiązanej z przeprowadzanym zabiegiem. Jesteśmy zabezpieczeni na takie zdarzenia, mamy zagwarantowany transport ze strony szpitala, miejsce na OIOM-ie oraz umowę z czterema oddziałami. Gdyby w trakcie operacji powiększania piersi pacjentka dostała migotania przedsionków, musielibyśmy zapewnić jej opiekę kardiologiczną. W praktyce wyglądałoby to tak, że obdzwanialibyśmy szpitale warszawskie, by znaleźć dla niej miejsce, i pewnie po kilku godzinach by nam się to udało. Wychodzimy jednak z założenia, że chcąc zapewnić pacjentom najwyższy standard, musimy w podobnej sytuacji działać bezpośrednio, by bez oczekiwania przekazać pacjentkę na dany oddział, gdzie będzie leczona w odpowiednich warunkach.
Zdarzają się Państwu powikłania, które wymagają takiego działania poza własnym szpitalem?
M.Ch.: Na szczęście nie. To są takie umowy, z których cieszymy się, że są, które kosztują nas dużo pieniędzy i z których nie korzystamy. I oby tak dalej! (śmiech). Zabezpieczają nas przed bardzo stresującymi sytuacjami, na które nie mamy wpływu, czasem w trakcie operacji estetycznej może wydarzyć się coś niezwiązanego z wykonywaną procedurą, stanowiącego jednak zagrożenie dla pacjenta, np. ujawni się choroba, o której pacjent nie wiedział. Niestety, takie zdarzenia są nagłaśniane przez media, co negatywnie wpływa na wizerunek szpitala, bo pacjentka, która przyjechała powiększyć piersi, nagle wyjechała karetką reanimacyjną, Dzięki tym umowom wiemy, że nawet jeśli coś złego się wydarzy, to zrobiliśmy wszystko, co można było, w najwyższych standardach, które są do zaoferowania.
Pomówmy nieco o Państwa życiu prywatnym. Poznaliście się w pracy?
D.Ch.: Poznaliśmy się na jednej z konferencji chirurgii plastycznej. To dawne czasy, byłam studentką, jeszcze przed stażem, ale już obydwoje byliśmy zafascynowani chirurgią plastyczną, każde w swoim mieście. Od drugiego roku studiów byłam związana z kliniką chirurgii plastycznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, Michał podczas specjalizacji z chirurgii ogólnej we Wrocławiu jeździł do Polanicy Zdrój, aby tam uczestniczyć w operacjach z zakresu chirurgii plastycznej. Po roku zostaliśmy parą i wtedy przyszedł nam do głowy pomysł, by któreś z nas zostawiło tę specjalizację, bo bez sensu robić to samo. Pod kątem biznesowym lepiej, byśmy zajmowali się czymś innym. Ale żadne z nas nie chciało ustąpić (śmiech). Więc obydwoje otworzyliśmy specjalizację. Po półtorej roku zostaliśmy małżeństwem.
M.Ch.: Otwieranie specjalizacji było w tamtym czasie skomplikowane. Mieszkałem we Wrocławiu, dostałem się na specjalizację pod Lublinem, musiałem w ciągu dwóch tygodni rzucić wszystko, w tym inną specjalizację, którą kończyłem, i się przeprowadzić. Daria w tym czasie była na chirurgii ogólnej w Łodzi. W okresie specjalizacji przeprowadzaliśmy się wielokrotnie, by finalnie pozostać w Warszawie.
Czyli wspólne życie od samego początku było bardzo intensywne zawodowo. A jak lubicie odpoczywać w wolnym czasie?
D.Ch.: Nieodłączną częścią naszego życia jest sport. Ostatnio dużo żeglujemy, mąż zapoczątkował tę pasję, ale ja też zrobiłam patent, bo często wypływamy na długie rejsy z dziećmi i jest to przydatne.
M.Ch.: Daria trenuje triathlon, brała udział w zawodach Ironman. Możemy się pochwalić tym, że stworzyliśmy Warsaw Aesthetic Sport Team, w którego skład wchodzą lekarze pracujący w naszych klinikach. Czterech z nich ukończyło w tym roku zawody Ironman. Prywatnie bardzo się lubimy i mamy mnóstwo wspólnych sportowych pasji. A rodzinnie uwielbiamy żeglarstwo, pływamy dużo po Bałtyku, w tym roku żeglowaliśmy wspólnie na Karaibach i w Grecji. Jestem też z zamiłowania pilotem.
Zdarza się Wam wykonywać wzajemnie zabiegi chirurgii plastycznej?
M.Ch.: Mnie wykonuje małżonka (śmiech).
D.Ch.: Tak, w sedacji, inaczej nie zniosłabym tego marudzenia (śmiech).
M.Ch.: Jechałem pół roku temu autem, zrobiłem sobie zdjęcie i nie uwierzyłem w to, co zobaczyłem. Miałem oczy jak mops, prawie ich nie było widać, tak zmieniły się moje powieki. Pomyślałem o tym, jak mogę w tym stanie konsultować pacjentów w dziedzinie blefaroplastyki? Przyjechałem do pracy i powiedziałem Darii, że mam wolny piątek i chcę, żeby w tym dniu mnie zoperowała. Myślała, że żartuję, a ja szybko dogadałem się z anestezjologami i w tym dniu faktycznie położyłem się na stole operacyjnym.
Nie był to dla Pani stres – operować małżonka?
D.Ch.: Nie, jedynym stresem było to, że wiedziałam że nie będzie się słuchał (śmiech), bo Michał ma swoje teorie na każdy temat. Już w momencie planowania zabiegu powiedziałam mu więc, że zgadzam się, ale pod warunkiem, że wszystko odbędzie się tak, jak ja chcę. Jednak gdy tylko zdołał się obudzić, musiał zobaczyć, jak operowałam, i zdjął plasterki, co spowodowało kłopoty. Zawsze operowanie rodziny wiąże się z większym stresem, wcześniej też operowałam mamę.
M.Ch.: Ja nie lubię operować znajomych. Zwłaszcza gdy ktoś zapowiada, że danego dnia przyjdzie na zabieg jego koleżanka lub ktoś z rodziny. Przecież to nic nie zmienia, nie zrobię danej osobie nic więcej lub lepiej. Każdego operuję tak samo sumiennie.
Czy zdarza się, że pacjenci, przychodząc na konsultację, oceniają Wasz wygląd?
D.Ch.: Tak, zwłaszcza w moim przypadku, bo jestem kobietą. Często moje pacjentki wprost pytają, gdy proponuję im zabieg lip lift, dlaczego ja sobie nie powiększyłam ust, skoro mam takie małe (śmiech). Ostatnio pani mnie zapytała, czy mam implanty piersi. Ale wynikało to nie ze złośliwości, tylko zwykłej, babskiej ciekawości. Staram się utrzymywać na konsultacjach luźną atmosferę, bo panie są dość mocno zestresowane.
Bywa, że pacjenci pytają Państwa, jaki macie pomysł na ich nowy wygląd?
D.Ch.: Niestety tak, a jeśli ktoś pyta, co bym mu doradziła i co powinien zoperować, to zawsze mówię, że nic. Chirurg powinien operować pacjentkę, której przeszkadza jakiś konkretny problem. U każdego z nas – u mnie, u pani i u męża – znajdziemy milion wskazań do operacji na twarzy i na ciele, a mamy operować to, co komuś przeszkadza. To ma sprawiać problem pacjentowi, nie mnie. Nigdy niczego nie sugerujemy.
Czy trudno wychwycić podczas konsultacji pacjentów z zaburzeniem postrzegania własnego wyglądu?
M.Ch.: To duży problem, bo tzw. body dysmorphic disorder nie jest od razu widoczne. Osoby te mają olbrzymi problem psychiczny, o którym najczęściej same nie wiedzą. Sztuka jest, żeby takie zaburzenie wychwycić, i jeszcze większą, by się wycofać z wykonania zabiegu, bo paradoksalnie ci pacjenci mają tak skonstruowaną psychikę, że odmawiając im, wzbudzamy w nich jeszcze większe pożądanie wykonania operacji. Kiedyś się mówiło, że jeśli nie chcesz operować pacjenta, najpierw wyznacz mu bardzo odległy termin, potem podwój cenę, a sam zrezygnuje. U osób z takimi zaburzeniami tylko potwierdziłoby to fakt, że dokonały właściwego wyboru, bo przecież jesteśmy bardzo oblegani i tak drodzy. Jeśli odmawiamy takiemu pacjentowi wykonania operacji, wskazując jako powód jego zaburzenie psychiczne, często spotykamy się z dużą agresją. Każdy może anonimowo obsmarować naszą klinikę w internecie, a odbudowanie tego wymaga dużo pracy. W takich sytuacjach nie ma z kim dyskutować, nie jesteśmy na takim samym poziomie. Proszę zauważyć, że nawet jeśli pacjentka podpisuje się swoim nazwiskiem i opisuje operację, którą miała w naszej klinice, nie mogę jej odpisać na forum publicznym. Przyznałbym w ten sposób chociażby, że ta operacja się odbyła, a obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Pacjentka może napisać, że źle wykonałem zabieg, a ja nie mogę się do tego odnieść.
D.Ch.: Jeśli chodzi o pacjentów z dysmorfofobią, są takie czerwone flagi podczas konsultacji, które zwracają uwagę lekarza. Podczas wywiadu można wyczuć, że to nie operacja jest problemem, zwłaszcza gdy ktoś mówi, że poprawa jakiegoś elementu twarzy lub ciała ma mu zmienić życie. My nie zmieniamy czyjegoś życia, nie mamy takiej mocy, zmieniamy tylko część wyglądu. Życie może sobie pacjent zmienić sam.
Jakie cechy osobowości i charakteru powinien mieć dobry chirurg plastyk?
D.Ch.: Podobno wszyscy chirurdzy to psychopaci (śmiech). Jest w tym odrobina prawdy, bo dobry specjalista w naszej
branży na pewno musi być wyjątkowo konsekwentny i uparty w dążeniu do celu.
M.Ch.: Kiedyś musiało się być bardzo wytrwałym, żeby dostać się na specjalizację, teraz trzeba być mocno wytrwałym, by w ogóle zaistnieć na rynku. Musimy jeździć po świecie i cały czas zdobywać wiedzę. Wydaje mi się, że w chirurgii kluczową rzeczą jest odpowiedzialność, trzeba umieć mierzyć się z efektami pracy.
D.Ch.: Duże znaczenie ma też odporność na stres. Ta praca daje mnóstwo satysfakcji, ale też stresuje. Pamiętam ciężkie początki, gdy zdarzało mi się powikłanie, jak bardzo się tym martwiłam, analizowałam z Michałem, nie mogłam się pogodzić, że tak mogło się stać. Ważne, by umieć sobie poukładać to w głowie, wytłumaczyć i być odpornym. Bo każdy ma powikłania, chyba że nie operuje.
Poznałam Państwa jako osoby bardzo dobrze zorganizowane, pracowite. A jakie są Wasze słabe strony?
D.Ch.: Obydwoje z mężem jesteśmy niesamowicie uparci (śmiech). Każde z nas zawsze ma rację.
M.Ch.: Sądzę też, że prowadząc dwie kliniki, mamy tendencję do pracoholizmu, zbyt długo zostajemy w pracy. Ale wydaje mi się, że taką tendencję ma każdy, kto prowadzi własny biznes.
D.Ch.: Lubimy tę pracę na tyle, że ciężko od niej odpoczywać. Łapię się często na tym, że gdy dużo pracuję, to narzekam, że za dużo pracuję, ale gdy mam dzień wolny, to bardzo chętnie jadę do pracy, bo nie umiem się zorganizować. To dość niebezpieczne, gdy praca jest pasją (śmiech).
M.Ch.: Niedawno polecieliśmy do Nowego Jorku na koncert i do ostatniego momentu zastanawialiśmy się, czy przy okazji nie pojechać do znajomej kliniki. Zdecydowaliśmy jednak, że odpuszczamy i staramy się odpocząć, choć nie była to łatwa decyzja.
Jakie są Wasze plany na przyszłość? W którym kierunku chcielibyście się rozwijać?
M.Ch.: Biznesowo mamy plany związane z rozwojem szpitala w Konstancinie-Jeziornie, ponieważ zaczyna nam brakować miejsca dla pacjentów i personelu. W ciągu najbliższych lat chcemy zwiększyć jego skalę działalności i wyposażyć go w najnowszy sprzęt diagnostyczny z wielu dziedzin, by móc leczyć i operować w najwyższym standardzie. Jeśli chodzi o WeAesthetic – przez to miejsce chcemy się skalować biznesowo. Pacjenci nie mają problemu, żeby przyjechać na zabieg do Warszawy, ale już później na regularne kontrole – owszem. Stworzenie podobnych miejsc w dużych miastach Polski ułatwiłoby im funkcjonowanie. W ten sposób chcemy udoskonalić opiekę i obsługę pacjentów, których operujemy w szpitalu w Konstancinie-Jeziornie. Mój osobisty plan to oszczędzanie czasu dla siebie i rodziny, bo tego nie można kupić. A dni spędzone na morzu, z dziećmi są bezcenne.
D.Ch.: Chcemy też czuć pewnego rodzaju wolność, mieć poczucie, że chodzimy do pracy, bo lubimy, a nie musimy, bo czeka na nas mnóstwo osób w kolejce do operacji. Tak by móc sobie zaplanować np. długie, wymarzone wakacje.
M.Ch.: Również dlatego staramy się już nie operować więcej niż dwa lub trzy razy w tygodniu. Ta ciągła praca na sali operacyjnej to pokusa, która dotyczy chyba wszystkich chirurgów, jednak my powiedzieliśmy sobie stanowcze „nie”. Gdy spędza się całe dni nad stołem, zaczyna bardzo brakować czasu dla siebie i najbliższych. Oczywiście, że w ten sposób zarobimy więcej pieniędzy, ale po co? Nie spędzamy tego czasu z rodziną.
D.Ch.: Taka ilość pracy nie pomaga też w rozwoju osobistym. Przesiadując na sali operacyjnej, nie mamy czasu choćby na to, by przeczytać artykuł naukowy, dowiedzieć się, jak wykonywać nowy zabieg.
M.Ch.: Łatwo wpaść w sidła sukcesu, bo jeśli mamy konsultacje zapisane na początek 2026 roku – tak jak powiedziała Daria – nie możemy zaplanować nawet wakacji. W tej chwili prowadzimy największą placówkę chirurgii plastycznej w Polsce zarówno pod kątem przychodów, jak i liczby zatrudnionych chirurgów. Wyprzedziliśmy pod tym względem nawet klinikę matkę.
D.Ch.: Myślę, że dużą zasługą naszego sukcesu jest wspaniała współpraca całego zespołu, wszyscy sobie pomagamy. Nie mamy kłopotu też z tym, żeby dzielić się wiedzą z lekarzami spoza kliniki. Wielu chirurgów plastyków z całej Polski przyjeżdża do nas pouczyć się, oglądać zabiegi. Często są zdziwieni, że chętnie im pokazujemy różne procedury, bo jednak chirurgia plastyczna zawsze była specyficzną specjalizacją, gdzie każdy ukrywał metody pracy przed konkurencją. Nie mamy z tym problemu, bo przecież pacjentów jest tylu, że dla każdego wystarczy. Gościmy też studentów medycyny, którzy podglądają nasze operacje. Lubimy i chętnie dzielimy się swoją wiedzą, zawsze gdy znajdujemy na to czas. Tylko tego czasu często nam brakuje, chcielibyśmy go mieć więcej.
Również tego Państwu życzę i serdecznie dziękuję za rozmowę!
20-lecia marki Dr Szczyt – sztuka rozumienia piękna
Za nami wyjątkowe spotkanie zorganizowane z okazji 20-lecia marki Dr Szczyt, które odbyło się 17 października w warszawskim hotelu Verte. Zgromadziło ono przedstawicieli mediów, znane ze świata show biznesu osoby oraz przyjaciół dr. Marka Szczyta…
Kiedyś łysienie było „domeną” starszych facetów. Teraz boryka się z nim cała populacja. Na pewno nie pomaga nam życie w stresie. Na szczęście, można je …
Ten duet to sprawdzony sposób na kompleksowe kształtowanie sylwetki. Wzajemne uzupełnianie się dwóch technologii pozwoliło moim pacjentom stracić centymetry w obwodach, jednocześnie eliminując uporczywy cellulit …