Marka jest w człowieku, nie w klinice 

Autor Przemek
dr n. med. Piotr Osuch

W życiu zawodowym postawił na jedną kartę. Obiecał sobie, że będzie najlepszym specjalistą w Polsce i Europie w najtrudniejszych, najbardziej wymagających operacjach estetycznych – w liftingach twarzy. I dotrzymuje słowa. Jako pierwszy w kraju zawęził się w swojej praktyce do liftingów twarzy. Jest przeciwnikiem liftingów skórnych, wykonywał miniliftingi MACS, liftingi SMAS. Od pięciu lat wykonuje najbardziej zaawansowany lifting głęboki deep plane. Jako jedyny Polak szkoli się w Stanach z metody pony tail, która nie pozostawia widocznych blizn. Jest świadomy, że ma najwyższy cennik w Polsce, ale na brak pacjentów nie narzeka. Uważa, że zdobywanie wiedzy u najlepszych to jedyna słuszna inwestycja.  W ciągu kilku ostatnich lat wydał ponad dwa miliony złotych na szkolenia za granicą. Liftingi w jego wykonaniu odmieniają nie tylko twarze pacjentów, lecz także ich życie. Poznajcie instagramowego DR FACE – dr. n. med. Piotra Osucha.

Na ile będąc chirurgiem plastycznym, czujesz się wciąż lekarzem?

W moim zawodzie jest równie dużo medycyny co psychologii. Ta branża jest szczególna, bo przez operację na ciele znacząco wpływamy na psychikę pacjentów i rozwiązujemy nie zawsze do końca sprecyzowany przez nich problem. Kwalifikując do liftingu, nigdy nie traktuje ludzkich twarzy w sposób hurtowy, powtarzalny. Dlatego wolę o sobie myśleć jak o rzemieślniku, ale nigdy nie jak o fabrykancie. Pacjenci to doceniają, rozumieją i często widzą we mnie artystę, który pomaga im kreować nowy wizerunek i… życie. Wybaczają kolczyk w uchu (śmiech). Bo chirurgia plastyczna ma moc zmiany jakości życia, a operacja „by Osuch” dla wielu z nich to najlepsza inwestycja – rozpoczyna tę rewolucję. Jedni po 60 wychodzą za mąż, inni mówią, że w końcu wyglądają na tyle lat, na ile się czują, a nie na tyle, ile wskazuje ich PESEL. Te życiowe i zawodowe metamorfozy po liftingu są dla mnie źródłem niesamowitej satysfakcji i energii. Gdy trzy miesiące po operacji wchodzi do gabinetu na wizytę kontrolną pacjentka, a ja od progu widzę, że niemal unosi się ze szczęścia dwa metry nad ziemią – jej energia ładuje również moje baterie. 

Czy droga do takiego sukcesu, który odniosłeś, była trudna?

Bardzo, bo do elitarnego klubu chirurgii plastycznej jest ustawiony wysoki próg wejścia. Nie wystarczy być lekarzem, to stanowi zaledwie preselekcję, trzeba mieć dyplom ukończenia specjalizacji. Jednak i w tym miejscu cała przygoda się nie kończy, to dopiero początek. Bycie w klubie otwiera nowe, wyjątkowe możliwości. Przede wszystkim daje dostęp do szkoleń i wiedzy od najlepszych specjalistów na całym świecie, którzy uzyskują najbardziej spektakularne efekty. Żeby zagrać w tej lidze premium, musiałem najpierw zostać chirurgiem plastykiem. Z perspektywy czasu wiem, że aż 90 proc. przyswojonej wiedzy medycznej na studiach i stażu było absolutnie bezużyteczne, tylko pozostałe 10 proc. dało dobry fundament dla dalszego rozwoju. Ważną wiedzę i przede wszystkim umiejętności pozyskałem sam, w zagranicznych ośrodkach, gdzie nauka słono kosztuje i trzeba ją sfinansować z własnej kieszeni. W ramach ciekawostki – przez kilka ostatnich lat na szkolenia, szczególnie w USA, wydałem ponad dwa miliony złotych. Równowartość 2–3 mieszkań w Warszawie. Mogłem wybrać te mieszkania, ale zainwestowałem we własną głowę, żeby być w miejscu, które wymarzyłem sobie prawie 30 lat temu. A ta droga wcale nie była łatwa.

Opowiedz nam o tych trudnych początkach.

Skończyłem studia pod koniec lat 90., nie pochodzę z rodziny lekarskiej, mama była nauczycielką, tata ukończył Politechnikę Warszawską, nie mieliśmy wśród najbliższych żadnych znajomych medyków, którzy ułatwiliby mi start. A lekarzem chciałem być od zawsze. Przez lata nie potrafiłem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego chcę zostać lekarzem, wiedziałem tylko, że chcę pomagać innym, ale w sposób piękny. Miałem cztery lata, gdy bawiłem się z babcią i urwałem jej przez przypadek niegroźne znamię z szyi, bo mi się ono zwyczajnie bardzo nie podobało. Być może to był początek. Z dzieciństwa utknął mi w pamięci film „Powrót do Edenu”, w którym główna bohaterka pogryziona przez krokodyla, została zoperowana w tak fenomenalny sposób, że wyglądała jeszcze lepiej niż przed wypadkiem. Bardzo spodobała mi się idea, by właśnie coś takiego w życiu robić.

Czy studia medyczne były dla ciebie interesujące?

To był dla mnie czas wesoły i nudny zarazem. Dostałem się za pierwszym razem i nie miałem wątpliwości, że wybrałem odpowiedni kierunek. Brakowało mi jednak zajęć, na których mógłbym się uczyć chirurgii plastycznej. Chodziłem na zajęcia dodatkowe z chirurgii, ale operacje jelit to nie była moja bajka. Poza studiami robiłem różne dodatkowe rzeczy. Pracowałem jako salowy na bloku operacyjnym ortopedii, wynosiłem obcięte nogi na śmietnik. To była cena, którą płaciłem za możliwość obserwowania pracy ortopedów, wtedy też zrozumiałem, że nie chcę być jednym z nich. Jeździłem również w karetce jako student sanitariusz. Można to było porównać do jazdy na nartach poza trasą, człowiek nigdy nie wie, co się wydarzy. Te sytuacje pomagają pokonywać bariery psychiczne i uczą działać w sytuacjach nagłych, gdy liczy się każda minuta. Co do samych studiów medycznych to prawda jest taka, że na co dzień mierzyłem się ze sporym poziomem frustracji większości wykładowców, którzy wcale nie zdawali się zainteresowani przekazywaniem wiedzy. Traktowali nas, studentów, niezbyt poważnie, miałem wrażenie, że spieszyli się ciągle zajęci tylko własnymi sprawami. Do tego każdy z nich, gdy przyznawałem się, że chciałbym zostać chirurgiem plastykiem, patrzył na mnie jak na kosmitę. Po pewnym czasie celowo odpowiadałem, że zostanę anatomopatologiem i będę wykonywał sekcję zwłok u ich pacjentów. Chciałem tym uciąć rozmowę, bo za każdym razem, kiedy odpowiadałem prawdę, patrzono na mnie z pobłażaniem i słyszałem: „Aha! I co? Będziesz może jeszcze operował gwiazdy w Hollywood?”. Prawda, że to przewrotne? Dzisiaj to ja mógłbym z nich żartować.

Miałeś wtedy ochotę zrezygnować z medycyny?

Trzymało mnie to, że na ostatnim roku, każdego dnia, gdy kończyłem zajęcia w szpitalu, jechałem operować do późnej nocy razem z dr. Andrzejem Sankowskim. Ten człowiek tu w Polsce po prostu mi pomógł. Gdybym wówczas tego nie miał, całkiem możliwe, że bym zrezygnował. Dlaczego? Nie podoba mi się bycie lekarzem, ponieważ rozpoznajemy choroby, robimy operacje lub uczymy ludzi, jak przyjmować leki, ale nie uczymy ich, jak żyć, żeby tych chorób unikać. Nie uczymy podstaw zdrowia – regeneracji, snu, aktywności fizycznej, diety – nawet piramida żywienia sprzed lat jest mało aktualna. Owszem, jesteśmy w stanie wykonać operację, dobrać leki, by pacjent mógł jakoś funkcjonować. Ale nie ma medycyny prewencyjnej, mam tu na myśli medycynę 3.0. Jeżeli miałbym tkwić w takim leczeniu, czułbym się źle, bo miałbym wrażenie, że każdy przychodzi do lekarza zbyt późno.

Jak wyglądała wówczas chirurgia plastyczna w Polsce?

To było długo przed jej rozkwitem. W Polanicy-Zdroju pracował znany z rekonstrukcji prof. Kazimierz Kobus, w Warszawie znany z upiększania dr Andrzej Sankowski. W większych miastach były jakieś pojedyncze nazwiska, jak Dmytrzak, Wilgus, Bieńkowski. W tym czasie też do Warszawy przyjechał dr Marek Szczyt. Estetyczna chirurgia plastyczna w Polsce była na początku drogi, lekarze nie mieli się od kogo uczyć. Powikłania z całej Polski lądowały w klinice dr. Sankowskiego, który naprawiał błędy kolegów. Na studiach marzyłem, by wyjechać gdzieś, gdzie poznam chirurgię plastyczną z bliska. Pytanie tylko dokąd? I pojawiła się znowu historia mojej babci. Ona wtedy już mieszkała w Kanadzie i poznała mnie bliżej z lokalnymi Żydami. Tak trafiłem do rodziny muzyka Leonarda Cohena. Moje sprawy dalej poprowadził profesor chirurgii plastycznej Jack Cohen. Otworzyła się dla mnie możliwość wzięcia udziału w programie chirurgii plastycznej dla studentów McGill University. Pozostała kwestia wypełnienia dokumentów i uzyskania kilku podpisów od władz uczelni w Warszawie. W Polsce usłszałem od pani dziekan odmowę na wyjazd. Brak zgody na miesiąc przerwy w sześcioletnich studiach i wyjazd na McGill. Totalny bezsens, a może właściwiej – zawiść ludzka. Byłem zły, bo wiedziałem, jak niewiele stracę przez ten miesiąc nieobecności na zajęciach w Polsce, a jak dużo mogę zyskać za granicą. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę i wziąłem urlop dziekański. W rezultacie zamiast na miesiąc, przyjęto mnie na 10 miesięcy i to był dla mnie niezwykle inspirujący czas, w którym nauczyłem się o niebo więcej niż przez pięć poprzednich lat na warszawskiej uczelni. Ponieważ wyjechałem do Kanady w ramach umowy między uczelniami, posiadając pełne ubezpieczenie i wsparcie dydaktyczne, mogłem czynnie uczestniczyć w operacjach. Asystowałem w ponad 600! Miałem pierwszy kontakt z zabiegami rekonstrukcyjnymi twarzy po wypadkach i próbach samobójczych z użyciem broni palnej, czyli u osób, które z dubeltówki odstrzeliły sobie dolną część twarzy. Pomagałem w operacjach mikrochirurgicznych, wielogodzinnych rekonstrukcjach, również po usunięciu nowotworów, i całej gamie zabiegów estetycznych z niemal każdego obszaru ciała.

Powrót na studia do Polski musiał być trudny?

Obawiałem się, że będzie. Jednak gdy zacząłem szósty rok, na mojej uczelni, na pododdziale chirurgii plastycznej, operował dr Sankowski. Tego dnia, gdy spotkałem go po raz pierwszy, zmniejszał pacjentce ogromne piersi. Poszedłem na blok operacyjny, musiałem to zobaczyć. Zdziwił się, że jako student dopytuję go o tyle technicznych rzeczy, więc opowiedziałem mu o tym, co robiłem w Kanadzie. Polecił mi więc szybko, żebym do niego dołączył, i gdy skończyliśmy zaproponował mi popołudniową pracę w swojej prywatnej klinice. Tam spędziłem siedem kolejnych lat. Będąc jego asystentem, mogłem zacząć wyjeżdżać na szkolenia dla chirurgów plastyków. Było to 25 lat temu, kiedy były dostępne tylko konferencje albo wizyty w klinikach u tzw. znajomych specjalistów. To był fajny start. Doktor Sankowski chętnie dzielił się ze mną wiedzą, ale może to wynikało z faktu, że ja też dużo pytałem. Były szkolenia za granicą, organizował spotkania z chirurgami plastykami z całej Polski. Dzięki niemu wszedłem w to towarzystwo, mówiono o mnie „o, przyszedł Piotrek od Sankowskiego!” (śmiech). Ponieważ otwarcie specjalizacji w chirurgii plastycznej odbywa się na zasadach konkursu, a liczba miejsc jest mocno ograniczona, jako pierwszą specjalizację zrobiłem chirurgię ogólną. Liczyłem się z tym, że jest to etap przejściowy, ale też była to jedyna możliwość, by móc pracować i operować w szpitalnym oddziale chirurgii plastycznej. Potem była druga specjalizacja, ta wymarzona – chirurgia plastyczna, cztery lata świadczeń w ramach NFZ, operacje rekonstrukcyjne dosłownie wszystkiego. 

Jak potoczyło się twoje życie zawodowe, że znalazłeś się w tym miejscu?

Chciałem coś zmienić, brakowało mi tylko mocnego gracza. Prowadziłem przez rok rozmowy z władzami Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, by stworzyć tam oddział chirurgii plastycznej. Przez rok poświęciłem mnóstwo czasu, przyjeżdżałem kilka razy w tygodniu, by tworzyć wizję nowego oddziału, były plany przebudowy pomieszczeń, sal pacjentów, dobrałem personel, zakres i rodzaj operacji. Na koniec usłyszałem, że niestety uniwersytet nie ma na to jednak pieniędzy i może byłbym gotowy znaleźć sobie na to wszystko sponsora. Było to dla mnie duże rozczarowanie, ale też lekcja życia. À propos, od ponad 20 lat nadal Warszawski Uniwersytet Medyczny nie ma kliniki ani oddziału chirurgii plastycznej. Chyba jako jedyna państwowa uczelnia w Polsce (śmiech). No cóż, nie udało się dogadać z Polakami, udało się ze Szwedami. Były chęci, był też kapitał. W 2012 roku w szpitalu Medicover w Warszawie otworzyłem komercyjny oddział chirurgii plastycznej. Sprawa była prosta. Medicover mocno był zainteresowany rozwojem ekskluzywnych usług komercyjnych. Zaprosiłem TV Polsat i nagraliśmy serial „Gotowe na zmiany”, pokazujący metamorfozy zoperowanych przeze mnie pacjentek. Były dwie edycje programu, operowałem piersi, brzuchy, twarze, nosy… naprawdę działo się. Było sporo pacjentów. Pojawiły się też niedogodności i ograniczenia, typowe dla dużej korporacji. Po dwóch latach podziękowałem za współpracę. Wykorzystałem zdobyte tam doświadczenie i dzięki temu, że poznałem organizację i struktury takich miejsc, postanowiliśmy z żoną otworzyć własną klinikę w Warszawie. I tak w 2015 roku powstał Dr Osuch Clinic. Przez sześć lat wykonywałem tam mnóstwo różnych operacji plastycznych, mieliśmy ogrom pacjentów. Ten cały czas i zdobyte doświadczenie pokazały mi, że uprawiana przeze mnie estetyczna chirurgia plastyczna jest tak szeroką i szybko postępującą dziedziną, że nie ma praktycznie szansy być we wszystkim dobrym. Zapadła decyzja. Zmieniliśmy lokalizację i zawęziliśmy profil świadczonych usług tylko do operacji twarzy w segmencie premium. Otworzyliśmy dwie nowe lokalizacje w Warszawie pod wszystko mówiącym brandem DR FACE.

Podkreślasz, że duże znaczenie w twoim życiu zawodowym miały szkolenia.

Tak, ale też z perspektywy lat widzę, jak wiele szkoleń w medycynie estetycznej było tylko akcjami czysto marketingowymi. Taki był mój pierwszy kontakt z „cudownymi” preparatami, urządzeniami, zabiegami. Miałem możliwość śledzenia nie tylko ewolucji metod, lecz także katastrof, jakie pojawiały się po drodze. Niektóre preparaty znikały na kilka lat z rynku, potem wracały podobne pod inną nazwą. Dlatego do dziś jestem w tej kwestii bardzo sceptyczny. Szkoleń z chirurgii plastycznej było również bardzo dużo, przez ostatnie 20 lat brałem udział w nich przynajmniej 3–4 razy w roku. Tematycznie odpowiadały rodzajowi zabiegów, które wtedy wykonywałem, czyli dotyczyły prawie każdej części twarzy i ciała. Jeśli chodzi o twarz, na początku uczyłem się liftingów mini MACS, potem liftingów SMAS. Ostatnie pięć lat to największe przedsięwzięcie, ponieważ były to szkolenia z najbardziej zaawansowanej techniki liftingów twarzy deep plane, liftingów głębokich szyi i operacji endoskopowych twarzy, prowadzonych przez małe nacięcia we włosach na głowie. Oznaczało to liczne podróże po Europie i do USA. Dzięki nim nawiązałem kontakty i spotkałem przy stołach operacyjnych najlepszych specjalistów w tej dziedzinie: Jacono, Talei, Bray, Nayak, Niamtu, Mascaro, Kao. Ogromną satysfakcją było wprowadzenie deep plane do Polski i zachęcenie innych lekarzy do bliższego zainteresowania tą metodą. Nazywam to „magią Instagrama”. 

Masz doświadczony zespół, z którym pracujesz od 20 lat. Jakim jesteś szefem?

Jestem bardzo wymagający, ale głównie w stosunku do siebie. Mam duży komfort pracy, bo wiem, że zespół, który pracuje razem ze mną, jest doświadczony. Sprawdziliśmy swoją skuteczność w różnych sytuacjach, wiemy, na ile sobie możemy pozwolić, i znamy też granice swoich możliwości. Anestezjolodzy, pielęgniarki, administracja związana z obsługą naszych pacjentów działają według określonych procedur. To minimalizuje ryzyko zaistnienia błędu. Bardzo mnie wspiera w pracy moja żona Ela. Mam w niej oparcie od samego początku swojej drogi zawodowej. Poznaliśmy się, gdy byłem jeszcze na stażu, a Ela przyszła usunąć pieprzyk z policzka. Jesteśmy zupełnie różni i dlatego się uzupełniamy – oglądamy różne filmy, słuchamy różnej muzyki, chodzimy na różne koncerty i bywa, że nawet oddzielnie wyjeżdżamy. Myślę, że gdybyśmy byli lekarzami, mogłoby być między nami źle, bo zamiast się uzupełniać, moglibyśmy w jakiś sposób z sobą konkurować. Wspólnie napisaliśmy książkę „Medycyna urody. Co naprawdę działa”. Bestseller, który rozszedł się w ogromnym nakładzie, praktyczny poradnik o tym, jakie zabiegi na pewno warto, a jakich nie ma sensu sobie robić. Chyba po raz pierwszy w tej branży ktoś głośno powiedział, że niektóre zabiegi są tylko piękną instagramową bajką lub marketingową ściemą. Z perspektywy chirurga, który od środka może obejrzeć stan tkanek po medycynie estetycznej, wiem, że sprawa wygląda jednak trochę inaczej niż na błyszczących reklamach.

Dlaczego zdecydowałeś się zrezygnować z wykonywania zabiegów na ciało i skupiłeś się wyłącznie na twarzy?

Ludzka twarz fascynowała mnie od zawsze. Jej proporcje, ekspresja, mimika – wszelkie detale odgrywają w niej istotną rolę. Twarz jest wizytówką, to nasza tożsamość, ma ogromny wpływ na to, jak danej chwili odbierają nas inni. Również za jej pomocą komunikujemy się. Dla każdego chirurga plastyka operacja twarzy to największa odpowiedzialność i też największy stopień trudności wśród przeprowadzanych zabiegów. Jeżeli podczas zabiegu wszystko idzie zgodnie z planem, to jest super, lecz pojawiający się problem, może stanowić katastrofę. Chirurg musi być przygotowany na każdą okoliczność, również na leczenie ewentualnych powikłań. Tu nie ma kogo obarczyć winą, nie można zgłosić zdarzenia niepożądanego do producenta wypełniacza, nici czy urządzenia. Chirurg jest tą ostatnią instancją, nie ma się już do kogo dalej zwrócić o pomoc. Żeby osiągnąć najwyższy stopień wtajemniczenia i umiejętność operowania twarzy, liczy się bezgraniczne oddanie i skupienie podczas całego procesu edukacji, ciągłe doskonalenie techniki. Kluczowa jest też pełna przewidywalność i powtarzalność efektów własnych operacji. Jeżeli ktoś tak jak ja decyduje się operować twarze, to wybrał najdłuższą ścieżkę nauki. Szczególnie w Polsce. Trzeba być bardzo zdeterminowanym, żeby przejść przez ten cały proces dostępnej edukacji w kraju i dalej w siebie inwestować tam, gdzie jest to możliwe. 

Jesteś chyba najbardziej znanym chirurgiem plastycznym na Instagramie i chętnie się tą wiedzą dzielisz.

Śmieszy mnie przedstawianie przez media opinii ludzi, którzy nie są chirurgami plastykami, promowanie „magicznych” liftingów wykonywanych przez lekarzy bez specjalizacji i odpowiedniego przygotowania. To nie jest gotowanie, gdzie każdy coś tam może, ale operowanie ludzi, do tego – aż ich twarzy. Na chirurgu ciąży największa odpowiedzialność za efekt. Z takim stresem trzeba umieć sobie poradzić. Podjąłem to wyzwanie, postanowiłem, że będę te operacje robił najlepiej w Polsce, a później – w Europie. Uważam, że liftingi twarzy należy robić bardzo dobrze albo nie robić ich wcale. Żyjemy w czasach, kiedy każdy czuje się ekspertem w dowolnym temacie, może do tego być dla innych coachem i mentorem. Szczególnie mocno to działa w social mediach, gdzie lansują się „doradcy” i „beauty brokerzy”. Wystarczy przeciętny marketing i swobodne gadanie w temacie, w którym każdy z nas mógłby mieć coś do powiedzenia. Dlatego osoba szukająca rzetelnej wiedzy musi mieć możliwość dotarcia do niej na poziomie eksperckim. Takich porad staram się udzielać za pośrednictwem strony WWW, Instagrama, YouTube i bloga.

Jesteś prekursorem nowych rodzajów liftingu w Polsce, a niecały miesiąc temu wróciłeś ze szkolenia u dr. Chia Chi Kao w Pittsburghu, z tzw. metody pony tail. Na czym ona polega?

To zupełnie inny rodzaj liftingu, ale z pewnością nie zastąpi on deep plane, który wykonuję od pięciu lat i cały czas będę go doskonalił. Uważam, że jest on świetny, a jego efekty są niesamowite. Pony tail sprawdzi się u osób, które są dość młode, mają trzydzieści kilka lat i opadnięte, wiotkie policzki. Do tej pory ludziom w tym wieku proponowano tylko zabiegi estetyczne i wypełniacze. Jednak proszę zauważyć – jeżeli ktoś ma mało jędrny biust, nie musi go powiększać implantami, żeby unieść, wystarczy go podnieść chirurgicznie. Tak samo patrzę na twarz – dlaczego ma być wypełniona, jeśli tego nie potrzebuje? Pony tail swoją nazwę nosi od tego, że po operacji można swobodnie nosić kucyk – nie pozostawia widocznych blizn. W trakcie operacji wykonuję cztery nacięcia w owłosionej skórze głowy w okolicach skroni i czoła. Z tego dostępu wprowadzam głęboko, na granicy kości, endoskop. Odseparowuję brwi i czoło, żeby te tkanki były ruchome i by było można je podnieść wyżej, schodzę niżej na policzki, by uwolnić je w przestrzeni między mięśniami, napinam tkanki i też je podnoszę. Jest to rodzaj endoskopowego liftingu środkowej partii twarzy, Trzeba dokładnie znać anatomię, by nie uszkodzić istotnych struktur. Doktor Chia Chi Kao, twórca metody pony tail, operuje w ten sposób już od 20 lat. Szkoliłem się u niego na zwłokach i choć krok po kroku udało mi się podnieść wszystkie tkanki, uważam, że potrzebuję większej praktyki, by zacząć swobodnie operować tą metodą. Mimo dużego doświadczenia jako chirurg plastyczny mam w sobie pokorę i czuję, że jedno szkolenie to zdecydowanie za mało, chciałbym je jeszcze przynajmniej dwa razy powtórzyć. Na wizytę u dr. Kao czekałem aż trzy lata. Dzisiaj jesteśmy w kontakcie, liczę, że niedługo odwiedzę go ponownie.

Jak wyglądają u ciebie konsultacje przed liftingiem?

Na początku pacjent kontaktuje się ze mną online, przez formularz dostępny na stronie WWW. Zazwyczaj jest już dobrze wyedukowany przez wizyty na naszym koncie na Instagramie @drosuchclinic, gdzie od kilku lat regularnie zamieszczam materiały edukacyjne i metamorfozy. Wszystkie konsultacje i operacje wykonuję osobiście, stąd też zależy mi na stworzeniu systemu, który pozwoli najbardziej produktywnie zagospodarować czas. A ten jest ograniczony. Osoba, która po wstępnej konsultacji online zaakceptuje moją wizję dotyczącą sugerowanego zabiegu i ceny, przychodzi na konsultację osobistą. Wtedy rozmawiamy o szczegółach, personalizujemy zakres zabiegu, ustalamy jego termin. Może się również zdarzyć, że modyfikujemy pierwotny plan. Lifting nie jest usługą masową. Rocznie jestem w stanie wykonać 120 pełnych liftingów combo, dlatego muszę mieć pewność, że właściwie dobiorę pacjentów i spełnię w stu procentach ich oczekiwania. Określenie combo, które wprowadziłem dwa lata temu, oznacza najbardziej rozległy lifting, którego wykonania zajmuje nawet do 10 godzin. Podczas takiej operacji koryguję oprócz twarzy, wszystkie jej detale: brwi, powieki, często tez usta oraz oczywiście szyję. Osoba, która rozważa taką usługę, jest przygotowana na to, że liczba dostępnych terminów jest ograniczona i zapisy mogą być na 1–2 lata do przodu.

Specjaliści w twojej klinice zajmują się również pacjentem po operacji?

Tak, mamy standardowy plan terapeutyczny, uwzględniający m.in. światłoterapie i tlenoterapię (komorę hiperbaryczną). Istotne są kontrole po 4, 7, 14 dniach i 3 miesiącach, kiedy zdejmujemy szwy i mamy możliwość wpływania na prawidłową przebudowę blizny. Posiadamy też „Skincare po liftingu by Osuch”, czyli nasz autorski protokół dla pacjentów po operacji – innymi słowy, dalszy „serwis” lub „pakiet maintenance”. Lifting załatwia bardzo dużo, ale nie wszystko. Jakość skóry, okolica oczu czy blizna – to tematy, którymi zajmuje się u nas specjalna osoba – doświadczony dermatolog i lekarz medycyny estetycznej. Wykonuje ona indywidualnie dobrane nieinwazyjne zabiegi, według określonego harmonogramu – wszystko po to, by metamorfoza wypracowana przeze mnie na bloku operacyjnym była kompletna oraz by jak najdłużej utrzymać efekty liftingu. „Skincare po liftingu by Osuch” to specjalny zestaw zabiegów z: lasero-, światło- i tlenoterapii, a także medycyny estetycznej. 

Niedawno otworzyłeś drugą placówkę DR FACE. Jakie są twoje plany zawodowe na najbliższe lata?

Chcę się bardziej otworzyć na rynek zagraniczny, bo blisko połowa pacjentów przylatuje do mnie spoza kraju. Na pewno w pewnym stopniu wiąże się to z ceną – operacje, które wykonuję, są 4–5 razy tańsze niż np. w Stanach. Ale sama cena nigdy nie gra głównej roli, bo liczą się przede wszystkim efekty. Osoby, które decydują się na lifting, są w takim wieku, że nie chcą sobie pozwolić na niepotrzebne ryzyko. Zazwyczaj znajdują się w dobrej pozycji życiowej i biznesowej, pragną uzyskać jak najlepszy rezultat. Są gotowe dużo zainwestować, by uzyskać usługę na światowym wysokim poziomie. Wiąże się to oczywiście z odpowiednią ceną takiej usługi.

Dużo droższe niż w innych warszawskich klinikach?

Tak, dwukrotnie. Zanim ustaliłem swój cennik, podsumowałem, jak dużo zainwestowałem w szkolenia, ile taka operacja wymaga ode mnie skupienia, wysiłku i stresu oraz jakie mam ograniczenia. Bardzo ogranicza mnie czas, bo liftingi płytkie mógłbym robić nawet dwa dziennie. Skupiłem się na wielogodzinnych liftingach głębokich i założyłem, że w ciągu roku wykonam 120 takich operacji, a w przyszłym ograniczę się do 100. A ile jeszcze czasu będę operował? 10 lat? A może tylko pięć? To naprawdę ciężka praca fizyczna i ogromne obciążenie psychiczne. Jeśli miałbym wycinać kaszaki, mógłbym to robić nawet do setnych urodzin, i to bez lampy (śmiech). Tymczasem znam siebie na tyle, że wiem, że będę operował, dopóki sprawia mi to przyjemność. I przede wszystkim – dopóki będę miał dobre wyniki. Jeżeli tylko w mojej głowie pojawią się jakiekolwiek wątpliwości, przekieruję swoje zainteresowania na coś innego. Może to będzie medycyna 3.0 longevity, trochę inna niż ta Hipokratesa, która wydłuża i zdrowie, i młodość.

W Polsce posiadanie najwyższego cennika na rynku chirurgii plastycznej może być postrzegane jako zuchwałość. Nie obawiałeś się tego?

Tu nie chodzi o same liczby. To były trudne decyzje. Zrezygnowałem m.in. z operacji piersi. Tak musiałem postąpić, decydując się na stworzenie placówek DR FACE. Miałem mnóstwo pacjentek zapisanych na operacje biustu, ale zwyczajnie nie chciałem już tego robić. Nieskromnie przyznam, że w tej kwestii nauczyłem się wszystkiego, co było możliwe, nie mogłem już się rozwijać, a i liczba odbiorców, które mogły podziwiać nowe piersi była ograniczona (śmiech). Powiedziałem ci na początku rozmowy, że mam duszę artysty, a nie fabrykanta. W pewnym momencie zacząłem czuć, że tracę tę swobodę wyrażania siebie w pracy. Tak było np., gdy dzwonił do mnie dystrybutor implantów z zaproszeniem na sympozjum, za które miałem dostać pieniądze. Czułem się wtedy jak sprzedawca implantów, niemal jakbym pracował w wulkanizacji i sprzedawał nowe opony. Miałem teraz mówić, że będę używać Michelin, a nie Pirelli, bo są lepsze? Przecież zupełnie nie o to mi w życiu chodziło! Dzisiaj podczas operacji twarzy nikt mi niczego nie sponsoruje, do niczego nie przekonuje ani za to nie płaci. Owszem, decydując się na wykonywanie wyłącznie operacji twarzy, trzeba być odważnym nawet dlatego, że efekty widzi każdy. Trzeba też dużo się szkolić, każdy pacjent jest inny, są różne proporcje brwi, warg, brody. Zanim zdecydowałem się na ten krok, musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu, porzucić zabiegi, których wykonywanie miałem w małym palcu i które mnie aż tak nie stresowały. Oczywiście miałem już pewne doświadczenie, zwłaszcza w liftingach płytkich. Zdecydowałem się jednak porzucić wszystko, co stare, znowu inwestować w siebie, jeździć po świecie, żeby nauczyć się nowego. To z punktu widzenia stabilności zawodowej wielu osobom mogłoby się wydawać niewłaściwe, wręcz głupie. Bardzo trudno jest przełamać się do nowej metody doświadczonemu chirurgowi. Z wygodnej posady wpakowałem się w obszar, z którym wiązały się nowe obawy, zacząłem robić bardziej zaawansowane procedury od tych, które znałem wcześniej. To tak jak z korzystaniem ze zjeżdżalni, gdy zawsze zjeżdżałeś na pośladkach, a teraz decydujesz się robić to na brzuchu. Myślisz sobie: „Kurczę, nigdy tak nie próbowałem’. I nawet jeśli pierwszy raz ci się uda, boisz się, że kolejnym razem wybijesz sobie zęby. A zanim zaczniesz robić to pewnie, musisz się przełamywać, żeby podjąć niejedną próbę. Jednak później jeździsz już tylko na brzuchu, bo wcześniejszy sposób okazał się bardziej nudny. Tak samo jest z liftingami – gdy zaczynasz wykonywać deep plane, nie wracasz do starych metod, bo widzisz, że ten daje najlepsze efekty. Nawiązując do mojego cennika – sprzedaję nie tylko swoje umiejętności, lecz także to, co mam najcenniejsze – swój czas. Już K. Anders Ericsson z Uniwersytetu Stanowego na Florydzie dawno temu mówił, że osiągnięcie mistrzowskiego poziomu w danej dziedzinie wymaga poświęcenia 10 tysięcy godzin na trening. Idąc dalej – skoro czas jest najbardziej limitowanym zasobem w naszym życiu, a do tego mam mieć najlepsze efekty liftingu twarzy, to muszę te 10 tysięcy godzin poświęcić na udoskonalanie jednego tylko zabiegu. Trzeba być skoncentrowanym tak jak w sztuce walki, rozwijać jeden styl do perfekcji. Nie można iść w kilku różnych kierunkach – zajmować się i twarzą, i ciałem, i piersiami. Doskonalenie techniki operacyjnej zajmuje dużo czasu i wymaga pełnego zaangażowania. Trzeba to po prostu lubić. Mogłem zostać przy normalnych cenach rynkowych, wykonując wiele różnych zabiegów, albo w zamian za wysoką cenę, starać się wykonywać najlepsze i najskuteczniejsze liftingi, wykorzystując przy tym całą swoją wiedzę i doświadczenie. Życie jest jedno, więc i ja postawiłem wszystko na jedną kartę i pomyślałem: „Najwyżej nikt nie przyjdzie” (śmiech).

I przychodzą?

Mam zapisy na rok do przodu, może coś wolnego znalazłoby się w lipcu 2025, bo to czas naszych wakacji. Później są wolne terminy na 2026 rok. Kalendarz szybko się kurczy.

Podkreślasz, że twoja praca jest bardzo stresująca. W jaki sposób udaje ci się zwalczać stres?

Uprawiam dużo sportu. W szkole średniej i na początku studiów były to sztuki walki, ale zrezygnowałem z nich, bo w pewnym momencie zaczęły wpływać niezbyt korzystnie na mój wizerunek – mam na myśli siniaki i obicia (śmiech). Teraz uwielbiam zaczynać dzień od siłowni, nawet tak wybieram hotele, by zawsze w nich była. Ćwiczę pięć razy w tygodniu, najczęściej z trenerem osobistym. To daje mi również siłę fizyczną, a moja praca jej bardzo wymaga. Niestety, jest to wysiłek najczęściej w nieruchomej pozycji, poruszam jedynie nadgarstkami. Kiedyś mówiło się, że po pracy chirurg musi się napić, by się odstresować. To na dłuższą metę zupełnie nie działa, fatalnie wpływa na regenerację i niszczy wątrobę. Poza tym alkohol trzeba lubić, a ja go nie lubię.

To jakie słabości ma Dr Face?

Na pewno są nią dobrej jakości słodycze. Mimo że od kilku lat mam dietę pudełkową, jeżelibym się nie pilnował, sądzę, że byłbym grubym człowiekiem. Lubię jeść, nie stawiam sobie mocnych granic, dlatego pozwalam sobie na słodycze w małych ilościach i – co ważne dla samopoczucia – nie mam po nich wyrzutów sumienia. Rodzina uważa, że jestem rozrzutny, niecierpliwy i nonszalancki, ale nigdy w sferze medycznej. Może to taki mój wentyl bezpieczeństwa, bo gdy operuję, muszę ciągle być w skupieniu, wiem, że są granice, których nie mogę przekroczyć, wszystko musi idealnie poukładane. A życie potrafi być tak bogate, że wspaniale jest łapać równowagę. Stąd jeśli jedziemy na wakacje, są zwariowane i wesołe. Wtedy najczęściej mama jest poważna, a tata zachowuje się głupkowato i rozbawia wszystkich. Szukam balansu, mam dwie twarze – z jednej strony jestem uparty i skupiony na pracy, ale z drugiej – moja dusza artysty potrzebuje wolności. No i jestem wesołym tatą.

Korzystasz z zabiegów medycyny estetycznej?

Kilka razy sam sobie zrobiłem przed lustrem zastrzyki toksyny botulinowej. Dwa razy próbowałem niewielkiej ilości wypełniaczy z bardzo dobrym efektem. W tej chwili nie myślę o tym, raczej coraz częściej chodzi mi po głowie lifting.

Wiesz już, komu byś powierzył swoją twarz do takiej operacji?

Tak, chciałbym, żeby wykonał mi ją dr Ben Talei z Los Angeles. W Polsce nie ma takiego lekarza, u którego chciałbym wykonać lifting, a sam sobie niestety nie zrobię (śmiech). Nawet żeśmy o tym z Benem rozmawiali, obrócił moją prośbę w żart, twierdząc, że jeszcze nie potrzebuję tej operacji. Ale sądzę, że ten temat niebawem wróci, wszyscy się starzejemy.

Jesteś ambitny, masz w sobie ciągłą chęć rozwoju. Jakie są twoje plany zawodowe na kolejne lata? 

Chcę się bardziej otworzyć na pacjentów zagranicznych. Jako wykładowca jestem rozpoznawany poza Polską,
a social media dają wręcz nieograniczone możliwości prezentacji swojej pracy i efektów. Chciałbym zobaczyć, w jaki sposób operuje się ludzi różnych ras, bo w ich przypadku estetyka i poczucie piękna są zupełnie inne. Dla mnie to niezwykle ciekawe i inspirujące. Poznałem całkowicie rynek amerykański, teraz chciałbym poznać koreański. Interesują mnie olbrzymie metamorfozy wykonywane u starszych pacjentów w Korei Południowej, którzy wyglądają po nich jak nastolatki. Myślę, że w ciągu najbliższych lat ludzie w naszym kraju również będą poszukiwali takich metamorfoz. Na razie my, Polacy, jesteśmy bardzo zachowawczy, dlatego odmładzamy się w naturalny, dość delikatny sposób: „żeby nie było widać”. 

Nie wykluczasz otwarcia kliniki poza granicami kraju?

Niczego nie wykluczam, dlatego że od samego początku wierzę w to, że marka jest w człowieku. Specjalistą jest człowiek, a nie dana klinika. Owszem, klinika może skupiać bardzo dobrych lekarzy, ale jeśli ktoś ma szczególne umiejętności, sprawdzi się na każdym rynku. Dopóki jesteśmy w Unii, cała Europa stoi otworem, trzeba tylko sprostać lokalnej konkurencji i stać się rozpoznawalnym. Miło byłoby część roku spędzać w jednym regionie Europy, a część w drugim. Wiesz, zawsze gdy jadę za granicę na konferencję lub szkolenie, daję znać na Instagramie, że będę w danym kraju i mogę udzielić konsultacji na żywo, przy kawie. W ubiegłym roku rozbawili mnie pacjenci, gdy napisałem, że będę w Amsterdamie, bo oprócz osób zza granicy, dwie panie przyleciały z Polski. Stwierdziły, że nie chcą czekać w kolejce pół roku, więc też wsiadły w samolot i zobaczyły się ze mną niemal od ręki. W ten sposób przyspieszyły znacznie termin i konsultacji, i operacji. Świat jest teraz otwarty dla nas wszystkich, a granice Polski nie stanowią żadnych barier. Dlaczego z tego nie korzystać?

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

20-lecia marki Dr Szczyt – sztuka rozumienia piękna

Za nami wyjątkowe spotkanie zorganizowane z okazji 20-lecia marki Dr Szczyt, które odbyło się 17 października w warszawskim hotelu Verte. Zgromadziło ono przedstawicieli mediów, znane ze świata show biznesu osoby oraz przyjaciół dr. Marka Szczyta…

Niniejszy przekaz ma charakter niepromocyjny, nie zawiera elementów wartościujących, wykraczających poza obiektywną informację i ma wyłącznie na celu podniesienie świadomości społecznej i poczucia odpowiedzialności na temat zabiegów medycyny estetycznej.

POLECANE ARTYKUŁY

Serwis internetowy www.estetyczny-portal.pl przeznaczony jest dla profesjonalistów, osób posiadających wykształcenie w zakresie medycyny estetycznej oraz dla przedsiębiorców zainteresowanych produktami medycyny estetycznej w związku z prowadzoną działalnością gospodarczą. Przechodząc do serwisu www.estetyczny-portal.pl oświadczam, że Jestem świadoma/świadomy, że treści na stronie przeznaczone są wyłącznie dla profesjonalistów, oraz jestem osobą posiadającą wykształcenie w dziedzinie medycyny estetycznej tj.: lekarzem, pielęgniarką, położną, kosmetologiem, farmaceutą, felczerem, ratownikiem medycznym, lub jestem przedsiębiorcą zainteresowanym medycyną estetyczną w ramach prowadzonej działalności gospodarczej.

Strona korzysta z plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Polityka prywatności Akceptuję Polityka Prywatności

Polityka Prywatności