Dr n. med. Elżbieta Radzikowska – Büchner opowiada nam o swojej przygodzie z medycyną.
Od 21 lat operuje Polaków i w ten sposób pomaga im pozbyć się kompleksów. Jest przy tym skromna, bo nigdy nie lubi chwalić się swoją pracą.
Czy pochodzi Pani z rodziny lekarskiej?
Nie, w mojej rodzinie nie było takich tradycji. Mimo wszystko zawsze wiedziałam, że chcę być lekarzem. Nawet nie tyle lekarzem, co tylko i wyłącznie chirurgiem. Kiedy wybierałam się na medycynę to po to, aby zajmować się chirurgią. Nie miałam wzorców w rodzinie, więc zupełnie nie wiem skąd mi się to zainteresowanie wzięło. Przecież nawet w telewizji nie było żadnych programów i seriali telewizyjnych o medycynie z wyjątkiem czechosłowackiego „Szpitalu na peryferiach” (śmiech). Moi rodzice byli wykształceni, prowadzili otwarty dom i przyjmowali wielu znanych ludzi. Dla nich to było oczywiste, że razem z bratem musimy być dobrze wykształconymi ludźmi. A wracając do moich zainteresowań – od samego początku fascynowała mnie anatomia człowieka i nie zmieniło się to do dzisiaj. Przez 13 lat przekazywałam wiedzę na ten temat, gdy byłam adiunktem w Katedrze Anatomii Prawidłowej Człowieka w Lublinie. Tam anatomii uczyłam dzieci. To doświadczenie bardzo pomogło mi później gdy robiłam specjalizację w chirurgii. Poza tym już od drugiego roku studiów chodziłam najpierw na kółko chirurgiczne, potem na oddział. Przez te wszystkie lata uparcie trzymałam się swojego marzenia – że pewnego dnia będę sama operowała pacjenta.
Jak wspomina Pani studia, czy były bardzo trudne?
Medycyna to według mnie najcięższe studia, jakie sobie można wyobrazić. Są niezwykle wymagające, bo trzeba się bardzo dużo uczyć każdego dnia. Tu nie ma tylko sesji dwa razy w roku. Codziennie są seminaria, zaliczenia, wejściówki, wyjściówki. Na medycynie rzadko kto prowadzi bardzo towarzyski tryb życia. Oczywiście zdarzało się, że w piątek imprezowaliśmy, ale w sobotę zaczynało się przygotowywanie do zajęć w kolejnym tygodniu. Na ten kierunek studiów idą osoby, które lubią się uczyć. Oczywiście – to jaką ocenę się dostaje, czy trójkę czy piątkę zależy od przygotowania. Ale, żeby zdać nawet na trójkę, trzeba naprawdę dużo umieć.
Skąd pomysł na to, aby zostać chirurgiem plastycznym?
Pierwszą specjalizację, którą zrobiłam jest chirurgia ogólna. Wtedy myślałam, że ona zupełnie wystarczy. Ale w późniejszym etapie mojego życia zawodowego stwierdziłam, że muszę zrobić specjalizację szczegółową. Nastawiając się wówczas na chirurgię plastyczną, nie myślałam o tym, że będę głównie poprawiać ludziom urodę. Bardziej interesowały mnie zabiegi rekonstrukcyjne, wciąż utrzymuję kontakt ze szpitalem. Dzisiaj dużą część mojej działalności stanowi wciąż chirurgia rekonstrukcyjna. Tak jak większość chirurgów plastycznych, którzy mają swoją własną działalność, zajmuję się również chirurgią estetyczną, która pozwala poprawić niedoskonałości lub uszczerbki powypadkowe. Pomagam poprawiać też te rzeczy w wyglądzie, które wynikają z procesu starzenia. Uważam, że to istotne, żeby akceptować siebie na różnych etapach życia.
Czy wykonuje pani również zabiegi z zakresu medycyny estetycznej?
Tak, ale nie stanowią one dużej części mojej działalności. Mam stałych pacjentów, którzy do mnie przychodzą od kilkunastu lat i prowadzę ich stale. Natomiast nie skupiam się na medycynie estetycznej. W ogóle mam problem z tym czy medycyna estetyczna jest tak naprawdę rodzajem medycyny, a nie tylko sposobem na poprawienie wyglądu.
Otworzyła pani jednak swoją klinikę na warszawskim Mokotowie.
Tak, trzy lata temu. Jednak jako lekarz wciąż głównie wykonuje zabiegi chirurgiczne, najczęściej chirurgię piersi i twarzy. W mojej klinice personel skupia się na kosmetologii i dbaniu o wygląd skóry pacjentów. Do tych zadań zatrudniam lekarzy i kosmetologów. Nie przeprowadzam operacji w swojej klinice. Jestem bardzo ostrożnym lekarzem, wolę mieć zaplecze szpitalne. Poza tym bardzo sobie cenię współpracę z anestezjologami i zespołem pielęgniarskim. Czuje się wtedy po prostu dobrze i bezpiecznie. Działalność estetyczną prowadzę w Centrum Medycznym Carolina. Do mojej kliniki czasem przychodzą pacjenci na kontrolę po operacji, bo jestem też kierownikiem Oddziału Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Szczękowej w szpitalu MSWiA.
Jak pandemia wpłynęła na pani biznes?
Nie narzekam na brak pacjentek, mam ich stałe grono. Czy jest ich mniej? Ja nigdy nie mam u siebie w gabinecie tłumów. Moi pacjenci są bardzo świadomi, najczęściej są to osoby z polecenia ludzi, których już operowałam. Przez cały okres pandemii pracowałam i pracuję nadal, bo oprócz działalności tzw. estetycznej, prowadze też leczniczą. Gdy w szpitalu MSWiA zawieszono działalność oddziału chirurgii rekonstrukcyjnej, bo zamienił się w jednoimienny, przyjmowałam pacjentów pooperacyjnych tu, w swojej klinice, aby mieli odpowiednią opiekę.
Często trafiają do Pani pacjentki, które wyolbrzymiają problemy ze swoim wyglądem?
Zdarzają się. Nie wszystkie oczywiście mają zaburzenia dysmorfofobiczne, czyli nie wszystkie nie akceptują kompletnie swojego wyglądu. W przypadku takich zaburzeń i tak cokolwiek im zoperuję – będzie źle, albo rezultat operacji nie będzie satysfakcjonujący i zostanę skrytykowana. Może też się zdarzyć, że pacjentka będzie zadowolona z wyniku operacji, ale wtedy zauważy, że przeszkadza jej coś zupełnie innego. Istnieje też zaburzenie wynikające z braku akceptacji osoby. Musimy pamiętać, że dzisiaj kanony piękna i schemat wyglądu narzucają nam social media. Jeśli młoda osoba nie ma wsparcia wśród bliskich i przyjaciół, to szuka akceptacji w mediach. Ostatnio oglądałam ciekawy program, w którym przedstawiano zachowania nastolatek wrzucających swoje zdjęcia do sieci. Kiedy miały za mało polubień, w porównaniu do rówieśników, zaczynały przerabiać zdjęcia: stosować różne filtry, wyszczuplać się, dodawać objętości w niektórych partiach ciała. Gdy taka nastolatka widzi, że ilość polubień wtedy rośnie, to buduje fałszywe postrzeganie siebie. Młode osoby często dążą do tego, żeby upodabniać się do swoich instagramowych wzorców.
Czy takie kobiety też do Pani przychodzą?
Tak, zdarza się że proszą o jakiś zabieg. Ale zawsze staram się z nimi poważnie rozmawiać. Uważam też, że lekarz nie jest zupą pomidorową, nie wszyscy musza go lubić i akceptować. To bardzo ważne, żeby między pacjentem i lekarzem była nić porozumienia. Bo gdy widzę, że z naszego wzajemnego zrozumienia nic nie będzie, że nie nadajemy na tych samych falach, to wolę być skrytykowana w internecie, niż mieć problem z akceptacją zabiegu.
Czy patrząc po raz pierwszy na pacjenta widzi Pani od razu problem, z którym on przychodzi?
Nie, wręcz przeciwnie, często okazuje się, że wydaje mi się coś kompletnie innego, niż ta osoba gdy na siebie patrzy. Staram się niczego nie zakładać i zawsze pytam: „W czym mogę pomóc”. Unikam wypowiedzi, żeby nikogo nie urazić. Mam jednak kolegów, którzy na spotkaniach towarzyskich bez skrępowania proponują sobie nawzajem: „Przyjdż do mnie to poprawię ci np. ten za duży nos”. Ja uważam, że to świadczy o niezbyt dobrym wychowaniu i takich tematów unikam.
Jakie zabiegi lubi Pani wykonywać najbardziej?
Zawsze przeprowadzałam dużo różnych, z racji pracy w szpitalu prawie codziennie wykonuję operację, często niejedną. Nie mam ulubionych zabiegów, ale takie które mniej lubię. Należy do nich chirurgia ręki, ten dział mnie zawsze mniej interesował w chirurgii plastycznej. Pojęcie ulubionego zabiegu jest też zależne od osoby, która się mu poddaje.
Czy na początku drogi zawodowej często zdarzały się kłopotliwe sytuacje, gdy nie wiedziała Pani co zrobić z pacjentem?
Myślę, że każdy młody lekarz ma wiele takich sytuacji gdy tak naprawdę nie wie co w danym momencie zrobić. Wiedza wiedzą, ale praktyka bywa różna. Dlatego moim zdaniem niebezpieczni sa dzisiaj ci młodzi ludzie, którym się wydaje, że już wszystko potrafią. W chirurgii bardzo liczy się doświadczenie. Oczywiście dzisiaj gdy idę do zabiegu nie stresuję się i nie denerwuje, tak jak kiedyś. Jednak wciąż po tylu latach pracy zdarza mi się po zabiegu analizować czy wszystko dobrze zrobiłam. Czasem gdy mnie niepokoi coś w procesie gojenia, też myślę o tym, czy nie można było zrobić czegoś inaczej podczas zabiegu.
Chirurgia jest dziedziną zespołową więc nie ma problemu, żeby się poradzić osób bardziej doświadczonych. I tu nie chodzi tylko o lekarzy. Ogromne doświadczenie w zespole pooperacyjnym ma zespół pielęgniarski, który dużo więcej widział niż młody lekarz. Często te porady są bezcenne dla początkujących medyków. Ja jako młoda lekarka zawsze słuchałam pań pielęgniarek, były bardzo pomocne. Poza tym robienie operacji to jedno, a opieka nad zdrowiejącym, to inna sprawa. Dobrze jest sobie wybrać starszego kolegę, w moim przypadku był to doktor Andrzej Pożarowski, bardzo doświadczony chirurg. Darzył mnie sympatią koleżeńską, ale przede wszystkim miał cierpliwość, żeby uczyć. Myślę, że jemu zawdzięczam sprawność w polu operacyjnym. Specjalizację z chirurgii plastycznej zrobiłam w Warszawie pod kierownictwem profesora Józefa Jethona.
Jak Pani wspomina pierwsze lata pracy?
Z rozrzewnieniem, to była posada na Oddziale Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej Szpitala Klinicznego w Lublinie. Tam robiłam pierwszy stopień specjalizacji, dalsze kształcenie specjalizacyjne odbywałam u profesora Grzegorza Wallnera. Nigdy nie byłam figurantem, byłam za to drobną dziewczyną i jedyną kobietą na oddziale. Nie miałam jednak żadnej taryfy ulgowej. Musiałam pokazać swoim kolegom, że jednak coś z tej chirurgii naprawdę potrafię. W tej dziedzinie trzeba być silnym psychicznie. Liczy się też wytrzymałość fizyczna, bo są zabiegi, które trwają i 5-6 godzin. Ja jestem mimo swojej postury bardzo wytrzymała i fizycznie i psychicznie.
Podobno niechętnie wykonuje Pani zabieg powiększania pośladków. Dlaczego?
Ich kształt, czyli symetrię, poprawiam za pomocą liposukcji i przeszczepu w pośladek tkanki tłuszczowej. Jeżeli to są zabiegi rekonstrukcyjne, powypadkowe, to używam technik związanych z wypełnianiem, czyli różnych protez. Ale nie jestem zwolenniczką powiększania przy użyciu protez. Trzeba pamiętać, że my tę operację robimy teraz, ale ciało będzie się zmieniać na przestrzeni lat. Pupa jest narządem „często wykorzystywanym”, bo przecież codziennie na niej się siedzi. Gdy zmieniają się warunki anatomiczne, tkanki wiotczeją, trochę się wszystko przesuwa. W perspektywie czasu ten efekt nigdy nie jest dobry. Nie chce mi się tłumaczyć, że to normalne, że tak się stało.
A co z kobietami, które przychodzą ze zdjęciem Kim Kardashian i chcą takie proporcje ciała?
Część operacji oczywiście może zapewnić takie efekty, ale trzeba pamiętać, że każdy ma jakieś predyspozycje fizyczne. Moją figurę na przykład ciężko by było przerobić na sylwetkę Kim Kardashian (śmiech). Jakieś podstawowe cechy budowy ciała trzeba mieć. Unikam takich pacjentek, wolę te, które mówią: ”Kiedyś dobrze wyglądałam, ale po ciąży wszystko się zmieniło. Co może pani wykonać takie zabiegi, które przywrócą moją sylwetkę do stanu sprzed urodzenia dziecka?”. Praca z taką osobą jest dla mnie satysfakcjonująca, bo nie przerabiam jej na obcą osobę, tylko pomagam jej wrócić do lepszej kondycji. W prywatnej praktyce chirurgii plastycznej można na szczęście wybrać sobie pacjenta. Bo gdy pracuje się na oddziale i ktoś ma problem zdrowotny, np. nowotwór skóry, trzeba go przyjąć. A w prywatnej praktyce, gdy zabiegi estetyczne są przeważnie na życzenie, mam ten komfort, że mogę odmówić tylko dlatego, że rezultat nie będzie mi się podobał. I czasem to robię.
Zdażają się Pani często prośby o zbyt duże powiększenie biustu?
Tak, jednak zawsze tłumaczę, że najważniejsze to zachować dobre proporcje sylwetki, a kobieta nie składa się z samego biustu i i reszty. Drobnym dziewczynom wyjaśniam, że zbyt duże piersi spowodują, że nie będą już postrzegane jako drobne. Ten argument do nich zazwyczaj przemawia. Często na operacje naciska druga strona, czyli partner, któremu podobają się kobiety z dużym biustem. Wtedy sugeruję, żeby myślały o sobie, bo przecież mężczyźni się w życiu zmieniają. Miałam taką sytuację, że ze względu na zmianę partnera raz powiększałam, a niedługo później zmniejszałam piersi.
Jak Pani pacjenci reagują na ból pooperacyjny? Boją się go?
Ból czasem ich zaskakuje. Jest on osobniczy i zależy też od rodzaju zabiegu. Przykład: jeżeli powiększam biust młodej osobie, która nie rodziła, a ma bardzo małe piersi, jest on faktycznie dokuczliwy. W końcu implant musi być wsunięty pod mięsień, a mięsień musi się rozciągnąć. Z kolei pani po 40-tce, która ma już inną strukturę piersi, ma też mniejsze dolegliwości. Myślę, że ból jest czynnikiem korzystnym dla nas, bo w pewien sposób nas ogranicza, czyli na przykład każe nam uważać przy zmianie pozycji lub gdy zbyt energicznie poruszamy się. Oczywiście staram się zawsze pomóc zapanować nad nim.
Czy Polki boją się operacji plastycznych?
Bywa różnie. Zawsze wolę przedstawić zabieg w czarnych barwach, mówię o przeciwskazaniach i wskazaniach oraz ewentualnych powikłaniach. Zaznaczam też, że zabiegi są obciążone małym ryzykiem operacyjnym. Trzeba pamiętać, że żeby zminimalizować powikłania, należy przygotować pacjenta: zrobić wywiad, odpowiednie badania, skierować na konsultację anestezjologiczną. Anestezjolog to prawdziwy przyjaciel chirurga, przepyta o choroby w rodzinie od wielu pokoleń; od niego zależy jak pacjent zniesie uczulenia i stan pooperacyjny. Często jeśli ktoś odmawia konsultacji anestezjologicznej, ja się nie decyduję na operację. Dla mnie to rodzaj zabezpieczenia. Zdecydowanie bardziej wolę pacjentów, którzy się operacji boją. Każdy logicznie myślący człowiek powinien się trochę obawiać zabiegu operacyjnego, jakikolwiek on by nie był. Przecież nawet podczas wyrywania zęba różne rzeczy też mogą się zdarzyć.
O zabiegach estetycznych w Polsce mówi się jak o czymś zwyczajnym. A gdy zdarzą się powikłania, trąbi o tym cała Polska. Pacjenci nie odróżniają powikłań od błędów lekarskich. A to zupełnie co innego. Powikłania mają prawo się zdarzyć, nawet gdy lekarz dołoży wszelkich starań do zabiegu. Może być tak, że organizm zareaguje nietypowo i nieprzewidywalnie. O zdolnościach i doświadczeniu lekarza świadczy to czy on sobie z powikłaniami poradzi.
Kto jest „trudniejszym” pacjentem u chirurga plastycznego – kobiety czy mężczyźni?
Wśród obu płci są osoby trudne. Mężczyźni zazwyczaj stawiają mniej pytań i sumiennie trzymają się zaleceń. Jeśli powiem facetowi, że przez tydzień po operacji powiek będzie wyglądał jak po zderzeniu pociągiem, to to zaakceptuje. Kobieta często jeszcze tego samego dnia wyśle mi smsa z pytaniem, czy to na pewno ma aż tak strasznie wyglądać. Mam to szczęście, że większość moich pacjentów to ludzie, którzy wiedzą czego chcą, więc łatwo się z nimi dogadać.
Czy trudno pogodzić się ze śmiercią pacjenta?
Kiedyś w tzw., urazowej izbie przyjęć często spotykałam śmierć. My, lekarze w jakimś stopniu oswajamy się z nią, ale zawsze robi wrażenie. Inaczej postrzegają nas pacjenci, a inaczej my sami – lekarze. Nie znam takiego chirurga, który robi operację tylko po to, żeby ją zrobić. Wykonuje ją jak najlepiej potrafi, bo to w tej chwili jest dla niego najważniejsze i ze względów zawodowych, i międzyludzkich. Czegoś się podejmuje i chce, żeby wypadło to jak najlepiej. Lekarze muszą jednak wypracować w sobie barierę, bo co to za medyk, który żyje życiem prywatnego pacjenta. To może przede wszystkim wpłynąć na leczenie. Poza tym nie można przynosić codziennie problemów każdego pacjenta do domu.
Czy dba pani przesadnie o własne zdrowie?
Niestety nie za bardzo. Powinnam bardziej regularnie wykonywać badania. Staram się jednak prowadzić zdrowy tryb życia i zawsze dbam o to co jem.
Jak pani sądzi, co w przyszłości będzie hitem w chirurgii plastycznej?
Przez ostatnie 11 lat, odkąd pracuję w tym zawodzie, niewiele się zmieniło. Są wprowadzane nowe techniki, ale uważam, że dużo ważniejsze jest to, żeby doskonale opanować techniki tradycyjne. Oczywiście firmy w naszej branży nie śpią i wciąż udoskonalają narzędzia. Moim zdaniem jednak niczego odkrywczego nie wymyślą. Z prostego względu – ciało ludzkie ma swojego naturalne ograniczenia. A tego nikt nie jest w stanie przeskoczyć, bez względu na ilość pieniędzy.