Chociaż są parą od ponad 20 lat, wspólna praca sprawia im nie mniej radości niż życie prywatne. W obydwojgu jest tyle samo pasji do ciągłego rozwoju i dzielenia się swoją wiedzą. Za wspólnymi sukcesami Marty i Bartłomieja, właścicieli wrocławskiej Sobolewscy Clinic oraz głogowskiego Laboratorium Piękna, stoi nie tylko ciężka praca i konsekwencja w działaniu, lecz także wzajemne wsparcie.
Otworzyliście właśnie Państwo drugą wielką i piękną klinikę, tym razem we Wrocławiu. Jak wyglądał początek Państwa drogi zawodowej?
Marta Sobolewska: Moim pierwszym wykonywanym zawodem nie była kosmetologia. Najpierw ukończyłam Politechnikę Wrocławską, z wykształcenia jestem chemikiem biotechnologiem. Pierwszą pasją był właśnie ten kierunek, a wiedzę zdobytą podczas studiów na temat związków chemicznych wykorzystuję do dziś w codziennej pracy z pacjentami w gabinecie. Przez lata pełniłam funkcję biotechnologa w laboratorium, badałam jakość i zdatność wody dla głogowian. Jednak zawsze moją pasją była kosmetologia, a to zainteresowanie przybrało na sile, gdy po urodzeniu dzieci zaczęłam mieć spore problemy ze skórą i walczyłam z trądzikiem różowatym. Rozpoczęłam więc drugie studia – kosmetologię. Po ich zakończeniu stwierdziliśmy z mężem, że warto połączyć siły, i postanowiliśmy stworzyć wspólny projekt. Wiedzieliśmy, że w ten sposób będziemy mogli zadbać o naszych pacjentów holistycznie. Tak siedem lat temu powstało Laboratorium Piękna w Głogowie. Jednak przyznaję, że uwielbiam się rozwijać i obecnie studiuję psychologię w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej.
Jest takie powiedzenie, że ludzie potrafią rozwieść się podczas budowy domu, a Wy jesteście z sobą od lat niemal 24 godziny na dobę. Przyznajcie szczerze – jak pracuje się razem?
M.S.: To całkiem dobre rozwiązanie, ponieważ obydwoje pracujemy dużo, a dzięki wspólnym klinikom możemy się częściej widywać. Moim zdaniem współpracuje nam się dobrze, jesteśmy profesjonalni, na pewno budują nas i cieszą wspólne sukcesy. Staramy się też jak najmniej rozmawiać o pracy w domu, chociaż przyznaję, że przez lata to ewoluowało, swego czasu bardzo często przenosiliśmy tematy zawodowe do sfery prywatnej, ale obecnie staramy się je rozdzielać.
Bartłomiej Sobolewski: W praktyce wygląda to trochę tak, że zmuszam po godzinach żonę, by przestała już mówić o pracy (śmiech). Oczywiście wszyscy wiemy, że potrzebny jest odpoczynek, ale to trudne, bo praca stanowi dla nas ogromną pasję i jest naszym głównym, wspólnym zainteresowaniem. Przyznaję, że prawie cały czas kombinuję w głowie, co by tu jeszcze przygotować nowego i atrakcyjnego dla pacjentów. Zależy nam na tym, by mieć w ofercie jak najlepsze zabiegi, które będą skuteczniejsze, ale przy tym jednocześnie będą cechowały się jak najkrótszym czasem rekonwalescencji. To teraz trend w zabiegach medycyny estetycznej – mała inwazyjność przy maksymalnie dużych efektach.
W jaki sposób się poznaliście?
M.S.: Pierwszy raz spotkaliśmy się 22 lata temu, to było dzieło przypadku, ponieważ jako studentka pierwszego roku wynajmowałam z koleżanką pokój u dziadka mojego przyszłego męża. Bartek przyjechał naprawić nam gniazdko telefoniczne i zostawił numer do siebie na wszelki wypadek, gdyby była potrzebna jeszcze jakaś pomoc techniczna. Zaoferował również jako rodowity wrocławianin swoją pomoc w obcym dla nas mieście. Pojawił się kolejny kontakt telefoniczny, zaiskrzyło między nami i tak się zaczęło. Po dwóch latach byliśmy już narzeczeństwem, a po kolejnym roku – małżeństwem. Dzisiaj jesteśmy też rodzicami – mamy córkę, która właśnie obchodziła 18. urodziny, i 15-letniego syna.
Panie Bartku, czy do bycia lekarzem zachęcił Pana tata, który jest ortopedą?
Na pewno pasję do medycyny wyniosłem z domu, bo choć tego nie pamiętam, rodzice opowiadali mi, że już od najmłodszych lat leczyłem pluszaki – wszystkie były oklejone plastrami (śmiech). Z myślą o medycynie wybrałem Liceum Ogólnokształcące nr VII im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego we Wrocławiu, które powstało, by szkolić potencjalnych kandydatów na studia medyczne. Profil biologiczno-chemiczny był wręcz legendarny w „siódemce” pod względem zdawalności na te studia medyczne. Z tego, co pamiętam, z mojej klasy na Akademię Medyczną dostało się aż 20 z 21 zdających osób. Co prawda pod koniec liceum miałem kryzys, stwierdziłem, że jednak bardziej niż medycyna interesuje mnie biotechnologia, i nawet dostałem się na Politechnikę Wrocławską. Ale gdy zdałem na Wydział Lekarski, uznałem, że widocznie tak ma być i powinienem kontynuować pierwotny plan, który mniej lub bardziej świadomie towarzyszył mi od szkoły podstawowej. Od początku studiów planowałem specjalizację zabiegową, jak chirurgia lub ortopedia. Wybrałem jednak anestezjologię i intensywną terapię, ponieważ poczułem, że jest mi najbliższa.
W jaki sposób więc anestezjolog podjął decyzję o zajęciu się medycyną estetyczną?
B.S.: To wszystko przez żonę! (śmiech)
M.S.: To rzeczywiście była moja pasja, która przerodziła się we wspólny projekt na dalszą część życia. Zainteresowanie kosmetologią pojawiło się z czasem po urodzeniu dzieci, ten plan tak naprawdę powstał w mojej głowie.
B.S.: Jak to w małżeństwie – w mojej głowie, czyli w naszych głowach (śmiech). A tak naprawdę zanim zostałem lekarzem medycyny estetycznej, pracowałem w kilku placówkach, m.in. w II Klinice Anestezjologii i Intensywnej Terapii AM we Wrocławiu i w 4. Wojskowym Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. W pewnym momencie jednak zdecydowałem się na szpital w Nowej Soli z racji potencjału do samorozwoju i nabrania doświadczenia. To placówka teoretycznie powiatowa, ale wielospecjalistyczna i wykonuje się w niej bardzo zaawansowane działania medyczne. Jest jednym z lepszych szpitali w Polsce do nauki anestezjologii i intensywnej terapii. Po 10 latach pracy tam rozwinął się pomysł otwarcia kliniki w Głogowie. Zapadła decyzja, że otwieramy z żoną miejsce, w którym kosmetologia połączy się z medycyną estetyczną.
Od samego początku zakładaliśmy, że klinika medycyny estetycznej powinna być na tyle wszechstronna jak wielospecjalistyczny szpital, w którym miałem okazję pracować. Miejsce, w którym pojawia się pacjent – nieważne, z jakiej przyczyny – możemy mu pomóc i wykonać prawie dowolny zabieg, do którego ma wskazanie. I powoli powiększaliśmy portfolio, pojawiały się nowe umiejętności, nowe technologie, nowi partnerzy do współpracy, lekarze, kosmetolodzy. Nazbieraliśmy mnóstwo doświadczeń, uczyliśmy się nie tylko nowych zabiegów, lecz także tego, jak łączyć z sobą różne technologie. To jest chyba w sumie największa tajemnica medycyny estetycznej – jak z ogromnego gąszczu produktów i zabiegów wybrać i połączyć z sobą najlepsze. Przykładem jest część wystawowa na paryskim IMCAS – cztery ogromne piętra pełne stoisk z bardzo dobrymi produktami, ogromny budynek wypełniony mnóstwem różnych procedur i produktów. Ważną i kluczową umiejętnością jest odpowiednie przefiltrowanie tej oferty, wybranie dla pacjenta optymalnych i najbezpieczniejszych procedur, obarczonych jak najmniejszym ryzykiem powikłań i zdarzeń niepożądanych. Bycie lekarzem to ciągłe szkolenie, nieważne, czy zajmuje się medycyną estetyczną, czy stricte leczniczą.
Anestezjolog spełnił marzenie żony o posiadaniu klinik, ale jednak żeby być lekarzem medycyny estetycznej, trzeba mieć też poczucie estetyki. Czy każdy lekarz może być dobrym specjalistą medycyny estetycznej?
B.S.: Obecnie panuje taki pogląd, że każdy, jednak mi się wydaje to nieprawdą. Liczy się poczucie estetyki. Opowiem to półżartem, bo temat astrologii nie jest mi zupełnie bliski: jako zodiakalna Waga zawsze była do mnie przyklejona łatka zainteresowanego sztuką. I tak naprawdę było: w moim życiu pojawiały się i towarzyszyły mi rysunek oraz muzyka, oczywiście amatorsko. Zmieniały się zainteresowania i pasje, jednak sztuka towarzyszy mi całe życie, może ułatwiło mi to zajęcie się poważnie medycyną, do której jest potrzebny zmysł wyobraźni przestrzennej. Do tego mam wielką pasję „techniczno-inżynieryjną”, lubię się ubabrać po łokcie w smarze przy motocyklach i samochodach. Teraz nie mam na to tyle czasu, co kiedyś. Anestezjologia i intensywna terapia jest bardzo mocno związana z fizyką, matematyką, inżynierią – to bardzo techniczna dziedzina medycyny. W codziennej pracy
używamy mnóstwo zaawansowanych sprzętów, wykorzystujemy dużo zasad fizyki. To po części pokrywa się z medycyną estetyczną, szczególnie w dziedzinie laseroterapii.
Dlaczego zdecydowaliście się otworzyć drugą klinikę we Wrocławiu?
B.S.: Wrocławska klinika jest owocem zbierania doświadczeń i naturalnego rozwoju. Na mojej drodze pojawiły się różne osoby i firmy, z którymi mamy przyjemność współpracować. Od kilku lat zajmuje się również szkoleniem lekarzy, nie tylko w Polsce, lecz także za granicą. Otrzymałem tytuł global key opinion leadera dla stymulatorów tkankowych opartych na kwasie D,L-polimlekowym. To pociągnęło za sobą konsekwencje brania udziału w coraz poważniejszych przedsięwzięciach międzynarodowych, wystąpiłem już kilkukrotnie na paryskiej konferencji IMCAS, Dubai Derma, CCR, Face Conference, miałem przyjemność też być w Seulu na kongresie Jupiter poświęconemu stymulatorom kolagenu, a także w Pradze i Sofii. I to właśnie funkcja międzynarodowego trenera masterclass wymusiła niejako posiadanie centrum szkoleniowego w dużym mieście. Ponieważ pochodzę z Wrocławia, wybór lokalizacji był bardzo prosty. Jestem trenerem kilku marek, więc chodziło o to, by zbudować nie tylko piękną klinikę, lecz także kompleksowe centrum szkoleniowe. Oczywiście w Polsce jest dużo centrów szkoleniowych, ale nie tych o bardzo szerokim profilu, kompleksowo szkolących – a taka koncepcja przyświecała tworzeniu kliniki we Wrocławiu.
Zatrudniacie obecnie ponad 20 osób, przeszliście z roli pracowników etatowych na bycie przełożonymi. Kto jest duszą organizacyjną w tym związku?
M.S.: Myślę, że doskonale się uzupełniamy. Wizjonerem jest mój mąż, a realizatorem ja (śmiech). Mąż jest mocno osadzony w zarządzaniu zasobami ludzkimi i organizacji pracy.
B.S: Muszę przyznać, że bez małżonki to by w ogóle nie działało, nie da się inaczej tego nazwać. Żona jest fenomenalnym organizatorem, poza tym wspaniale łączy obowiązki mamy, studentki, kosmetologa i kobiety. Do tego jest kochającą żoną.
Udaje Wam się w tym ogromie obowiązków znaleźć czas dla siebie?
B.S.: Dbamy o to, by wyskubać trochę wspólnych chwil na podróże. Uważamy, że trzeba układać życie tak, by też odpoczywać. Gdy pracowałem w szpitalu, żartowaliśmy, że można byłoby nie wychodzić stamtąd, nawet jeśli ktoś miałby 30 dyżurów miesięcznie, gdyby chciał, mógłby dostać 31. Od tamtej pory pracy jest wciąż dużo, zmieniło się tylko to, że we własnej firmie, dla siebie. Liczba zadań jest ogromna i to naprawdę nas cieszy, bo po to rozwijamy swoje kliniki, by pacjenci do nas chętnie przychodzili, chcemy spełniać ich oczekiwania i osiągać najlepsze rezultaty.
Specjaliści jakich dziedzin przyjmują w Waszych klinikach?
B.S.: W Głogowie jest to ginekologia i ginekologia estetyczna, urologia, chirurgia naczyniowa, pełnoprofilowy pion flebologiczny, dermatologia, ortopedia, dwóch lekarzy medycyny estetycznej, chirurg, który zajmuje się blefaroplastyką. We Wrocławiu zaczynamy budować pion chirurgów plastycznych, ogólnych i naczyniowych. Planujemy również urologię i ortopedię, ginekologię, neurologię, fizjoterapię. Pracują u nas dwie lekarki, które mają ogromne doświadczenie w stosowaniu toksyny botulinowej poza medycyną estetyczną – w neurologii i w fizjoterapii. Wszystko wskazuje na to, że pojawi się chirurgia stomatologiczna. Kosmetologia jest tak naprawdę wpisana w medycynę etyczną, bo – owszem – lekarz medycyny estetycznej może funkcjonować w gabinecie bez kosmetologa, ale uważam, że jest ona niezbędna, szczególnie gdy wykonuje się bardziej inwazyjne zabiegi. Chodzi nie tylko o klasyczną pielęgnację twarzy i ciała, lecz także o dbanie o kondycję skóry przy lipotransferze i po liposukcji. Współczesne metody wykorzystywane w kosmetologii i w fizjoterapii są wpisane w te procedury, bez nich nie da pracować ani osiągać doskonałych efektów.
Jakimi zabiegami zajmujecie się osobiście w klinikach?
M.S.: Wykonuję przede wszystkim zabiegi pielęgnacyjne dostosowane do potrzeb skóry. Jestem wielką fanką peelingów chemicznych, szkoliłam się z tej dziedziny u samego Philippe’a Depreza, który jest fantastycznym człowiekiem i wybitnym autorytetem w tej dziedzinie. Często wykonuję też mezoterapię mikroigłową, terapie modelujące sylwetkę. Jedną z moich ulubionych procedur jest laserowe usuwanie zbędnego owłosienia, a także przebarwień, rozszerzonych naczynek i rumienia światłem IPL.
B.S.: Ja z kolei przestałem robić drobne mezoterapie, ale wykonuję większość zabiegów medycyny estetycznej, poczynając od toksyny botulinowej i wypełniaczy klasycznych. Mam przyjemność szkolić lekarzy z ramienia firmy Vivacy i produktów marki Stylage. Wykonuję dużo zabiegów na bazie stymulatorów kolagenu, a istnieją dwa ciekawe produkty, które miałem przyjemność wprowadzić na rynek europejski parę lat temu i które zmieniły oblicze współczesnej stymulacji kolagenu. Jeden z nich – Juvelook – jest zaprojektowany do podania śródskórnego, wcześniej nie mieliśmy podobnego narzędzia. Drugi to Lenisna, trzecia generacja stymulatorów kolagenu do podania głębokiego. Bardzo lubię i wykonuję dużo zabiegów z użyciem nici Aptos, marki, której mam zaszczyt być trenerem. Marka ta ma niesamowicie duże portfolio produktów o wielu zastosowaniach, o których wielu lekarzy nie wie. Nici zazwyczaj są kojarzone z zabiegami unoszenia środkowego i dolnego piętra twarzy, czyli z liftingiem policzków i linii żuchwy. Ale to tylko niewielki obszar, w których można je zastosować, ponieważ możemy zrobić nimi m.in. lifting podbródka, korektę odstających uszu, a nawet niechirurgiczną korektę nosa – tę ostatnią zdecydowanie bezpieczniejszą dla pacjentów w porównaniu do użycia usieciowanego kwasu hialuronowego. Możemy również unosić brwi i przeprowadzać zabiegi w obrębie ciała z użyciem nici – tu pole do popisu jest ogromne. Poza tym moją ogromną pasją są urządzenia wysokoenergetyczne, czyli m.in. laserowe, można nimi wykonać naprawdę bardzo ciekawe zabiegi, a współczesna technologia umożliwia małą inwazyjność. Przede wszystkim rozwija się procedury leczenia melasmy, która jest obecnie jednym z większych wyzwań. Mam wrażenie, że może to kwestia zmian klimatycznych, że ekspozycja na słońce jest coraz większa i w związku z tym z roku na rok obserwujemy wcale nie mniej, tylko więcej przebarwień. Nowe technologie bardzo nam pomagają w poradzeniu sobie z trudniejszymi przypadkami. Osobną kwestią jest używanie prądu o częstotliwościach radiowych – był on traktowany po macoszemu jeszcze kilka lat temu, mimo że jego możliwości są bardzo pokaźne. Dzisiaj służy do wykonania liposukcji w obrębie ciała, liftingu podbródka, uniesieniu poszczególnych części twarzy i ciała. Oczywiście technologie mikroigłowe i makroigłowe są już naszą codziennością, weszły do kanonu medycyny estetycznej jako jeden z podstawowych zabiegów stymulacji produkcji kolagenu i kontrakcji włókien kolagenowych, obkurczenia skóry. Te wszystkie zabiegi wykonujemy samodzielnie ja i mój zespół.
W jakim kierunku chcecie teraz rozwijać swoje kliniki, planując nowe technologie w gabinecie?
B.S.: Najważniejsze dla nas jest bezpieczeństwo, nieważne, o jakiej technologii mówimy – musi być ona dla pacjenta maksymalnie bezpieczna i jednocześnie pozwalać osiągnąć zamierzony efekt. Drugą sprawą jest minimalizacja inwazyjności procedur. Tempo życia jest coraz większe, mamy coraz mniej czasu na długą rekonwalescencję. Jeszcze do niedawna zabieg laserem frakcyjnym ablacyjnym CO2 był hitem, teraz powoli zaczyna spadać na drugie-trzecie miejsce w hierarchii procedur, bo większość naszych pacjentów nie może sobie pozwolić na tydzień rekonwalescencji po laseroterapii. Oczekiwania i wymagania wymuszają wybieranie najnowszych technologii, które potrafią zapewnić podobne lub nawet czasami lepsze efekty, a jednak inwazyjność i rekonwalescencja są mniejsze i krótsze. To kierunek, w którym podążamy, podobnie jest z termoliftingiem – mamy doświadczenie w użyciu pierwszej generacji urządzeń, teraz istnieje druga, dzięki której faktycznie czas rekonwalescencji jest nieporównywalnie krótszy. Nie musimy już nosić ubranek pozabiegowych, obrzęk jest minimalny, a efekty widać szybciej zdecydowanie szybciej – do pracy wraca się prawie z dnia na dzień.
M.B.: Ważnym elementem naszej przyszłości zawodowej jest dzielenie się wiedzą, czyli szkolenia z różnych procedur medycyny estetycznej. Całkiem możliwe jest również połączenie kosmetologii z elementami psychologii – to nowy projekt, który powoli rodzi się w mojej głowie.
B.S.: Są też nowe pomysły na współpracę naukową z różnymi krajami. Miałem przyjemność na swojej drodze poznać naprawdę wielu wspaniałych, mądrych specjalistów, od których nauczyłem się często też zupełnie innego spojrzenia na nawet dobrze znane procedury. Spotkania międzynarodowe są fascynujące, bo w różnych krajach lekarze mają inny sposób radzenia sobie z jakimś wskazaniem. To otwiera umysł, pokazuje, że można daną procedurę wykonać inaczej, jednak przynajmniej tak samo skutecznie albo nawet lepiej. Kontakty międzynarodowe mobilizują mnie do działań dydaktyczno-naukowych. Podstawowe to udział w kongresach w roli wykładowcy. Cenne jest też prowadzenie szkoleń na arenie międzynarodowej, dzielenie się doświadczeniami z ekspertami z całego świata. Taka współpraca umożliwia też trochę lepszy dostęp do nowych technologii.
Wygląda na to, że ciągły rozwój jest fundamentem Waszej codziennej pracy.
B.S.: Tak, a przykładem jest praca z egzosomami – do tej pory praktycznie nie używałem produktów, które je zawierały. Miałem obawy dotyczące egzosomów pochodzących od zwierząt lub roślin – z uwagi na to, że zawierają one jednak obcy materiał genetyczny, a nie ma dużej ilości badań nad długofalowymi skutkami stosowania egzosomów obcogatunkowych. Miałem przyjemność wprowadzić pierwszy kompletny system pozyskiwania egzosomów pozyskanych od pacjenta, z krwi obwodowej. To jest bardzo ciekawa część medycyny, która się tak naprawdę dopiero rodzi. Na tegorocznym kongresie IMCAS w Paryżu jeszcze o tym nie było mowy, cała sesja dotycząca egzosomów była poświęcona wyłącznie produktom stosowanym miejscowo na skórę – kremom i serum. Iniekcyjnych produktów na bazie egzosomów właściwie do tej pory nie było. A procedura AutologIX, która wykorzystuje krew obwodową pacjenta, otwiera nowy rozdział medycyny estetycznej, zaawansowanej medycyny regeneracyjnej. Istnieje bardzo duża grupa świadomych pacjentów, której zależy na maksymalnej naturalności procedur i wybiera tylko procedury oparte na materiale pochodzącym od pacjenta. Najczęściej oczywiście jest to jakaś forma krwi obwodowej, bo z niej najprościej pozyskać produkt i łatwo go przetworzyć do postaci iniekcyjnej. Osobną grupą zabiegów jest wykorzystanie tłuszczu własnego pacjenta, czyli lipotransfer – to też potężny dział medycyny estetycznej. Mam przyjemność brać udział w rozwoju tych procedur.
Czy wykonujecie sobie Państwo nawzajem zabiegi jako małżeństwo? Gdyby żona chciała powiększyć sobie usta, nie miałby Pan oporu, żeby to zrobić?
B.S.: Nie miałbym i powiem więcej – nie miałem (śmiech).
M.S.: O taki zabieg poprosiłam w pierwszej kolejności swojego męża, nikogo innego (śmiech). Zdecydowanie mam pełne zaufanie do procedur wykonywanych przez niego. Mało tego, uchylę rąbka tajemnicy: testujemy na sobie wiele zabiegów, zanim zaproponujemy je pacjentom.
B.S.: Na mnie były testowane różne lasery do epilacji, wylewane niemal litrami peelingi chemiczne. Wypowiadam się zawsze na temat odczuć, który szczypie, a który nie, który warto wprowadzić.
M.S.: Proszę sobie wyobrazić nasze wieczory (śmiech).
B.S.: Jedną z najważniejszych rzeczy jest traktowanie pacjenta jako pewnego rodzaju partnera we współpracy. Może nam zaufać wtedy, kiedy wiemy, o czym mówimy, a nie znamy procedury tylko ze szkolenia albo ze słyszenia.
Jakimi wyjątkowymi technologiami i urządzeniami w klinikach możecie się pochwalić?
B.S.: Mamy mnóstwo procedur, na które zdecydowaliśmy się na podstawie doświadczeń, przemyśleń, analizy piśmiennictwa, kontaktów międzynarodowych. Wchodzą one do kanonu codziennej medycyny estetycznej, a zrodziły się już jakiś czas temu w gabinecie w Głogowie. Takim zabiegiem, który w Europie wykonywaliśmy jako pierwsi, był Juvelook, czyli kwas D,L-polimlekowy, ale w iniekcji śródskórnej. Był wcześniej stosowany w Korei Południowej, przywieźliśmy go wraz z Beauty Europe tutaj i stał się już codzienną procedurą w Wielkiej Brytanii, we Włoszech, w Niemczech, Hiszpanii, Bułgarii, Rumunii, Czechach i na Słowacji. Jego dystrybucja startuje teraz na Malcie. W ciągu ostatnich trzech lat zdobył prawie cały europejski rynek medycyny estetycznej. Zmienił oblicze stymulacji kolagenu dlatego, że do tej pory nie mieliśmy możliwości podania preparatu do samej skóry, stosowaliśmy go albo głęboko, albo do tkanki podskórnej. Jest idealny do leczenia blizn potrądzikowych, w rewitalizacji skóry, w spłyceniu drobnych zmarszczek. Można go łączyć z falą radiową, czyli z prądem o częstotliwości radiowej, ta procedura zrodziła się z analizy danych naukowych i analizy sprzętu. Mieliśmy też przyjemność we współpracy z Beauty Europe wprowadzić mechaniczny iniektor. Jestem wielkim fanem urządzeń do mechanicznej iniekcji, czyli – powiedzmy bardziej potocznie – pistoletu do mezoterapii. Udało nam się wprowadzić też na rynek już w kilku krajach Europy iniektor, który jednocześnie przez igły podaje do skóry prąd o częstotliwości radiowej i wzmacnia stymulację kolagenu wywołaną przez kwas D,L-polimlekowy. Istnieją teraz próby łączenia biostymulatorów z falą radiową, to nowy trend w medycynie estetycznej. Byliśmy również jednymi z pionierów w Polsce, jeśli chodzi o zastosowanie radiofrekwencji mikroigłowej za pomocą urządzenia Morpheus8. Zawsze chętnie współpracujemy z firmą Shar-Pol, w ogóle podejmujemy współpracę tylko z godnymi zaufania dystrybutorami, dzięki temu nigdy nie udało nam się przestrzelić w inwestycji jego zakupu.
Doświadczenia pionierskie we wprowadzaniu nowych procedur towarzyszą Wam więc od lat.
B.S.: Tak, zainwestowaliśmy też w termolifting twarzy pierwszej generacji, który teraz dopiero staje się bardziej popularny, a niedawno wspólnie z firmą BT Med z Wrocławia wprowadziliśmy urządzenie drugiej generacji do termoliftingu i przeprowadziliśmy pierwsze szkolenia z zastosowania i obsługi tej technologii. Mieliśmy przyjemność gościć lekarzy z całej Polski.
Jeśli chodzi o kwestie pionierskie, którymi warto się pochwalić, to muszę wspomnieć o naszej pani doktor Sylwii Żabickiej, pierwszej lekarce w Polsce, która zaczęła robić otwartą blefaroplastykę zimną plazmą chirurgiczną ProPlasma. Na razie w Europie są tylko dwie kliniki, które wykonują zabieg z użyciem tego samego urządzenia – oprócz naszych istnieje jedna w Mediolanie.
Nowym urządzeniem w firmie jest laser nieablacyjny Multifrax, o którym od razie wiedziałem, kiedy tylko otrzymałem go do testów od firmy BT Med, że to niezwykle ciekawe urządzenie, jedyne w swoim rodzaju. Obecnie – z tego, co wiem – to jedyny dwuzakresowy laser nieablacyjny frakcjonujący, jednocześnie wykorzystujący dwie długości fali światła w czasie jednej procedury. Taką technologię nazywamy laseroterapią hybrydową i na jej temat miałem przyjemność przedstawić wykład na kongresie IADE w Sopocie. Urządzenie zmienia oblicze technologii frakcyjnej, bo możemy używać mniejszych wartości energii, a uzyskiwać zdecydowanie lepsze efekty przy jeszcze krótszym czasie rekonwalescencji pacjenta.
Kiedy pojawił się pistolet do iniekcji z falą radiową, zainspirował mnie do wprowadzenia koncepcji procedury wielowarstwowej, wielopoziomowej stymulacji kolagenu MuLaCoS (multi layer collagen stimulation). Jest to pewnego rodzaju tzw. efekt domino, dlatego że wprowadzenie stymulatorów kolagenu hybrydowych trzeciej generacji, bazujących na kwasie D,L-polimlekowym i nieusieciowanym kwasie hialuronowym, czyli Lenisny i Juvelook, umożliwiło wykonanie zabiegu na wielu poziomach. Można nimi zrobić głębokie iniekcje, tak jak dotychczas jest to ze stymulatorami kolagenu, opartymi na kwasie polimlekowym, łącząc je w jednej procedurze z iniekcjami śródskórnymi oraz radiofrekwencją mikroigłową. Powodujemy w ten sposób wielopoziomową stymulację kolagenu – istnieje protokół zabiegowy wykorzystujący właśnie te produkty oraz urządzenie do iniekcji z falą radiową nazywany właśnie MulaCoS. Ciągle mam nowe plany i procedury w przygotowaniu, dlatego mogę zapowiedzieć, że w najbliższym czasie będzie się działo naprawdę dużo.
Jaka jest największa motywacja do tak ciężkiej pracy?
B.S.: Powtarzam to zawsze pacjentom, że największą motywację daje mi zadowolenie widoczne w ich oczach i często zmiana, którą udaje się im osiągnąć w myśleniu o samym sobie. Bardzo często zmieniamy w naszych klinikach życie na plus, poprawiając samoocenę naszych pacjentów oraz ich samopoczucie. Nie chodzi o samą bezwzględną zmianę wyglądu, tylko o to, co naprawdę osiągamy w ich sposobie myślenia i podejściu do siebie. Największym motywatorem jest przede wszystkim szczęście pacjenta i w sumie jest ono głównym celem naszej codziennej praktyki. Nie technologie, tylko dawka energii, którą otrzymujemy, jest najbardziej inspirująca i motywująca.
M.S.: Całkowicie podpisuję się pod słowami męża. Tak naprawdę jest to również nasza misja – spełniać potrzeby i pragnienia pacjentów. Cieszę się, że możemy się ciągle jednocześnie rozwijać mimo codziennej pracy z pacjentami. To nam sprawia radość i też daje motywacje do działania.
Czego wobec tego powinnam Wam życzyć na przyszłość?
M.S.: Na pewno dalszej satysfakcji z wykonywanej pracy i zdrowia, żebyśmy mogli działać i rozwijać się dalej. Widzę, że mąż cały czas myśli (śmiech).
B.S.: To, że nie przychodzi mi od razu odpowiedź na takie pytanie, stanowi dobry objaw. Czujemy, że spełniają się marzenia i te wszystkie założenia, które poczyniliśmy. Czasami nas dodatkowo różne sytuacje zaskakują, ale tylko miło, pewne rzeczy wychodzą jeszcze lepiej, niż zakładaliśmy. Mamy nadzieję, że uda nam się pracować z taką radością i poczuciem spełnienia jak dotychczas.
I tego Wam życzę! Dziękuję za rozmowę.
„Nie marzyłam o sukcesie, pracowałam na niego” – wywiad z gwiazdą okładki „Estetycznego Magazynu”
Od 13 lat prowadzi w Koszalinie własną klinikę, której oferta dorównuje tym światowym. Dermalogica to nie tylko najwyższej jakości sprzęt i metody leczenia, to przede wszystkim doświadczony i doskonale wykształcony zespół. A wszystko zaczęło się od wielkiej pasji właścicielki kliniki do pracy. Jak mówi Edyta Słupczewska: „Pasja rodzi profesjonalizm, a profesjonalizm gwarantuje jakość”.
lek. med. Aleksandra Strobel-Pytel o zabiegach na chomiki lekarz medycyny estetycznej, właścicielka Perfect Harmony Gdańsk…
Biostymulatory tkankowe to jedna z najdynamiczniej rozwijanych grup preparatów w dziedzinie medycyny przeciwstarzeniowej. Coraz częściej pacjenci pragną…